Wspominałem już nieraz o tym, że Zaolziacy powinni skorzystać ze swojego położenia i wspomagać zacieśnianie więzi braterskich między Czechami a Polakami, przełamywać stereotypy. Ostatnio dochodzę jednak do wniosku, że ta fucha może być trudniejsza, niż się wydawało.
Przyjmowałem już wielu gości z Polski, którzy przyjechali bratać się z Czechami do Cieszyna. Często udziela mi się entuzjazm przybyszy, a nawet staram się go napędzać – rozmawiamy o Zelence, pokazuję knajpy z najtańszym piwem i sklep muzyczny, w którym kupował struny Jarek Nohavica. Zdarza się jednak, że ogrom tego entuzjazmu zaczyna mnie przytłaczać i nie wytrzymuję. Mówię wtedy …
Tak, czeskie kino jest nadal ciut lepsze od polskiego. Ale „dobre” to było 10 lat temu.
Nie łudźcie się, Czesi generalnie nie lubią Polaków. I nic w tym osobistego, Polacy też generalnie nie uwielbiają Rosjan albo Niemców i nikt się z tego powodu nie wiesza.
Nie, Czesi nie są bardziej tolerancyjni i światli od Polaków. Spróbujcie poruszyć temat Cygan, Arabów albo chrześcijan. Dwa narody, jeden pies.
Goście patrzą wtedy na mnie wzrokiem bitego trzylatka i mówią „Ale Szczygieł pisał co innego …”. I tu trafiamy na naczelnego winowajcę eskalacji całego czechofilstwa minionych lat. Niestety czytelnicy nie zdają sobie w pełni sprawy, że Mariusz Szczygieł wirtuozersko porusza się na granicy subiektywnego komentarza i eseistycznego bajania. W ostatnim felietonie jednak definitywnie przeholował, rozpisując się na temat rzekomego oczytania narodu czeskiego.
Czeska kultura z pewnością wyprzedza polską pod pewnymi względami – nie zalatuje patosem, umiejętnie łączy komizm z tragizmem bez przechodzenia w karykaturę, świetnie utrzymuje dystans, o jakim polski film może sobie pomarzyć.
To jednak absolutnie nie dotyczy literatury, a niestety też ogólnego nastawienia do sztuki. Jak można stawiać Polakom za wzór naród, w którym dramatopisarze i prozaicy całkowicie wykluczeni są z dyskusji publicznej, poetów powszechnie uważa się za nieszkodliwych dziwaków i wyrzutków, rzecznikiem czeskiej literatury jest Michal Viewegh (wypisz, wymaluj Katarzyna Grochola w slipkach), a reklama nowych pozycji książkowych przebiega wyłącznie na zasadzie cichej poczty?
No i z drugiej strony – dlaczego Polacy mieliby wpadać w kompleksy, skoro każda nowa płyta Świetlików wskakuje od razu na pierwsze miejsca list przebojów; skoro nowe książki Pilcha czy Tokarczuk znikają z półek jak ciepłe bułeczki; skoro nowe wydawnictwa promowane są na billboardach (coś w Czechach nie do pomyślenia), a książki podróżnicze mają swoje spoty reklamowe przypominające zwiastuny filmowe?
Jak pisałem na wstępie, nas – pomosty, ambasadorów – czeka trudna robota. Okazuje się, że trzeba nie tylko pomagać Czechom lubić Polaków, ale też pomóc Polakom przestać bujać się w Czechach. Bo pozytywny stereotyp nadal pozostaje stereotypem. A ślepy i bezwarunkowy afekt to już nie miłość, a patologia.
Dzieki za ciekawy felieton. W taki sposob o zyciu na granicy nigdy nie myslalem :)
Cieszę się, że zabrałeś głos w tej sprawie. Ten tani rodzaj czechofilstwa, który rozplenił się w polskiej kulturze, jest naprawdę trochę drażniący. Podkreślę, że sam jestem czechofilem (i polonofilem jedocześnie:), a “Gottland” czytałem z zachwytem. A jednak, wydaje mi się, że Szczygłowskie interpretacje “češství” często nie wychodzą poza pewną projekcję obecną w polskiej zbiorowej świadomości, polegającą na przeganianiu rodzimych upiorów za pomocą pro-czeskiej (lub też innej) kulturowej symulacji. A główną cechą takiej symulacji jest wybiórczość.
Odnoszę też wrażenie, że Szczygieł, pomimo reporterskiej wirtuozerii i oryginalnego ujęcia tematów, często schodzi w rejestry nieproblematycznych uproszczeń. Jak na razie nie czytałem jego najnowszej książki. Zastanawiam się jednak ogólnie, czy autor, stając się bardziej czeskim od większości Czechów, nie zbliża się zanadto do popularnych, zwulgaryzowanych wyobrażeń na temat “czeskości” – z całą tą nużącą turystyczną fasadowością Pragi, z Hrabalem-doikuflem, knedlikami i smažakiem, Szwejkiem, dostępnością narkotyków, Franzem Kafką, tanim absyntem itd. itp.
Być może ci spośród Zaolziaków, którym jakoś udało się usadowić okrakiem na barykadzie czesko-polskich kulturowych fantazmatów, mogliby przysłużyć się sprawie głębszego wzajemnego prozumienia choćby przez wsadzanie kija w mrowisko – poprzez składanie wielofrontowego dementi obopólnych kulturowych symulacji. Wydźwięk takich aktów problematyzowania tego, co prezentuje się aż nazbyt jednoznacznie, byłby zarówno czecho-, jak i polonofilski :-)
PS Dzięki więc, że wsadziłeś kij w mrowisko!
Bull’s eye. Poruszyłeś od razu kilka kwestii, których nie udało mi się zmieścić w felietonie ograniczonym 2000 znaków. To ja dziękuję ;)
Piszesz ze Czeska kultura “nie zalatuje patosem” a to wedlug mnie idzie reke w reke do tego ze nie potrzebne jest “reklamowanie” kultury. Kultura i sztuka to rzecz prywatna kazdego Czecha zarowno jak wiara i inne rzeczy ktore w Polsce sa rzeczami sztandarowymi. Wiec mysle ze twoje zdziwienie i porownywanie promowania ksiazek w Polsce i Czechach jest troszeczke “out”. Inaczej dobre czytanie. Pozdrawiam
Aki : Hm, bardzo ciekawe spostrzeżenie, ale chyba nie do końca się zgodzę. Mógłbym je przecież sformułować dokładnie w odwrotny sposób – w Czechach pozytywnym skutkiem ubocznym totalnego spadku zainteresowania wszelkimi formami kultury jest większa swoboda jej niedobitków.
Czesi nie zwykli mawiać, że coś “nie wypada”, racja. Jednak w kwestii kultury zapanował zaawansowany tumiwisizm, co stanowi odwrotny biegun do szpanowania bilbioteczką pełną nieprzeczytanych książek.