Reż. David Fincher, USA 2011
Autorska adaptacja książki Stiega Larssona, a może szablonowa hollywoodzka przeróbka szwedzkiego filmu sprzed dwóch lat? Czy najbardziej wyczekiwany film pierwszego kwartału spełnił oczekiwania? I tak, i nie.
Nie będę zanudzał szczegółami fabuły – miłośnicy kryminałów Larssona znają wszystkie na pamięć, pozostałym widzom mógłbym zepsuć kilka niespodzianek. W ogólnym zarysie – dziennikarz Mikael Blomkvist (Daniel Craig) zostaje oskarżony o zniesławienie, więc bez wielkich oporów przyjmuje zlecenie bogatego biznesmena, które umożliwi mu zamknąć się na dłuższy czas z dala od zgiełku dużego miasta. Blumkvist ma za zadanie rozwiązać zagadkę dziewczyny, która w latach 60tych znikła bez śladu z odizolowanej wyspy. Na wyspie do dzisiaj mieszka większość członków jej rodziny, którzy byli na wyspie także w dniu tajemniczych wydarzeń.
Blomkvist bierze do pomocy młodą hackerkę Lisbeth (Rooney Mara), wspólnie odkrywają serię morderstw i powoli zbliżają się do mordercy – a morderca do nich.
Od razu trzeba przyznać, że twórcy wcześniejszej adaptacji musieli stoczyć nierówną walkę z budżetem i środkami nieporównywalnie mniejszymi od tych, które miał do dyspozycji Fincher. Pomimo tego ograniczenia wywiązali się ze swojego zadania bez zarzutu. Niektórzy widzowie dopatrywali się nawet w nowym filmie Finchera kradzieży wielu pierwotnych rozwiązań.
Niekoniecznie. Problem polega na tym, że skandynawska wersja korzystała z narzędzi, które wprowadził do dreszczowców właśnie David Fincher – chociaż więc bardzo przyzwoicie operuje ona filtrami kolorowymi i umiejętnie wykorzystuje monotonną muzykę do budowania atmosfery, to mimo wszystko blaknie w porównaniu z wersją, którą wycyzelował Mistrz.
Ale i sam mistrz nie jest bez winy. Fincher nakręcił film precyzyjny, chirurgicznie chłodny, świetnie wpasowujący się w klimaty prozy Larssona. Dużo miejsca poświęcił szczegółowemu naszkicowaniu Lisbeth, jej relacji z Blumkvistem, bynajmniej jednak nie potraktował po macoszemu pozostałych postaci. Widz w każdej chwili bardzo dobrze wyczuwa motywacje każdej z nich i widzi przejrzyście ich zmiany, co jest nie lada osiągnięciem.
W kilku miejscach Fincher poradził sobie z gradacją i kulminacją poszczególnych scen o wiele lepiej, niż Szwedzi. Ale fakt faktem – tak naprawdę nie stworzył tym razem nowej jakości, nie dodał zwyczajowych smaczków. Film na pewno nie jest kolejną, szablonową adaptacją, ale też nie jest tworem artysty, indywidualisty.
„Dziewczyna z tatuażem” to bez dwóch zdań jeden z najlepszych thrillerów ubiegłego roku. Finchera, jako jednego z najlepszych reżyserów ubiegłych dwóch dekad, mimo wszystko stać na więcej.