Wiem, że ta cała ACTA pewnie wyłazi wam już bokiem. I bardzo dobrze. Oznacza to, że nie spełniły się paranoidalne wizje tych, którzy uważają, że jesteśmy tylko bezsilnymi owcami sterowanymi przez polityków.
Zabawne, że ludzie mogą pokornie znosić brak chleba i środków do życia, ale są w stanie poruszyć niebo i ziemię, gdy ktoś odważy się tknąć ich zajęć wolnoczasowych. Zauważcie, że nie ma żadnych masowych protestów przeciwko korupcji lub nowym podatkom. Za to Rosjanie w czasie pierestrojki oburzyli się, gdy Gorbaczow zabrał im wódkę, a Czesi wpadli niedawno w popłoch, gdy zaczęła szerzyć się pogłoska, że Unia Europejska zakaże im organizowania tradycyjnego świniobicia. Teraz masy ruszyły na ulice, aby protestować przeciwko … no właśnie, przeciwko czemu?
W sumie nikt nie wie. Umowy ACTA nie czytali ani posłowie, którzy za nią głosowali, ani większość protestujących. Karygodnym błędem był nie tylko brak konsultacji tak ważnej umowy ze społeczeństwem, ale też embargo informacyjne w oficjalnych mediach, które do ostatniej chwili informowały tylko o atakach hackerów, omijając wielkim łukiem temat samej umowy. Już chociażby z tego powodu Internet może świętować triumf, błyskawiczne dostawy najnowszych informacji potwierdziły jego status jedynego prawdziwie wolnego medium. Medium, o które warto walczyć.
Na ulicy jednak nie widać bloggerów ani niezależnych żurnalistów, którzy obawiają się inwigilacji. Stoją za to ludzie z transparentami typu „Nie zabierajcie mi mojego porno”. Większość uczestników demonstracji nie martwi się o wolność słowa, ale o własne dyski zapchane nielegalnie pobranymi grami i serialami. Pomijam fakt, że – parafrazując powiedzonko o samogwałcie – „Każdy kiedyś coś nielegalnie ściągnął. A ten, kto zaprzecza, ten ściąga do dzisiaj”.
Pod znakiem zapytania stoi rola kapryśnej, „niezorganizowanej organizacji” Anonymous. Oprócz niewątpliwych sukcesów, do których należy zaliczyć nagłośnienie całej sprawy, chlubi się także szczeniackimi wybrykami – bo tak należy oceniać ataki na rządowe strony internetowe, których nikt nie odwiedza jak rok długi. O ile jednak Anonymousi nie zafundowali na razie prawdziwej rewolucji, to trzeba przyznać, że sami w sobie stanowią rewolucyjny, nowy model reakcji społecznej. Czy tak będzie wyglądała przyszłość demokracji? Czy już za niedługo rzeczywiście zmusimy polityków do ponoszenia odpowiedzialność za swoje decyzje i do prowadzenia pokornego dialogu z wyborcami?
Po długich stuleciach dyktatur ideologicznych i religijnych czujemy się w wolnym społeczeństwie jak zwierzę zerwane z postronka. Co teraz zrobić? Jak zapewnić sobie bezpieczeństwo, a jednocześnie nie przywiązać się na nowo?
Za dużo pytań? Za dużo wątpliwości? Spokojnie, mamy teraz niepowtarzalną okazję do tego, by je wyjaśnić. Jedną po drugiej. Podnieśmy dumnie owcze łby.