2006 – Bonobo – Days To Come

Bonobo - 2006 - Days To ComeAby zmylić Was choć trochę, mogłem nazwać tę recenzję „Małpa gra dla nindżów”. No i rzeczywiście tak jest – płyty jednoosobowego projektu Simona Greena, który wziął nazwę od gatunku czarnych szympansów, wydawane są przez kultową już wytwórnię angielską Ninja Tunes. Pod jej skrzydłami tłoczy się niezła grupka czołowych artystów tworzących muzykę elektroniczną, tygiel ten mieści w sobie wszystko od inspiracji jazzowych, poprzez hiphop aż do muzy eksperymentalnej. Trzecia płyta Bonobo jest zaś swoistą wypadkową wszystkiego, co dzieje się w wytwórni.

Małpa wydała pierwszy krążek w roku 2002 i od razu została wpisana w poczet królów elektroniki spokojnej, melodyjnej i stonowanej. Najnowszy album jest logicznym rozwinięciem wcześniejszych tendencji. Więcej melodii, więcej wyraźnych rytmów, bardziej rozbudowane aranżacje. A przede wszystkim – zatrzęsienie „żywych” instrumentów. Bonobo podchwyciło przejawiający się ostatnio trend znudzonych „laptopowców” (czyli producentów muzyki tworzących swoje utwory wyłącznie w komputerze), którzy zaczynają powoli wymieniać syntezatory na prawdziwych muzyków dzierżących w prawicach prawdziwe instrumenty. Zdarza się więc, że w trakcie nagrywania płyty elektronicznej wykorzystuje się więcej prawdziwych instrumentów, niż do nagrania płyt popowych i rockowych, których producenci zatrzymują się często na etapie połowy lat 90-tych.

Bonobo łączy w idealnych proporcjach sample i elektronikę z drewnem, metalem i magią ludzkiego głosu. Wynikiem jest album organiczny i naturalny, używający jazzowego instrumentarium, ale zachowujący eklektyczną grację manewrowania między inspiracjami i wpływami. Wprawdzie można by mu zarzucić lekko niepewne melodie w częściach wokalnych (głos kobitki, która występuje pod ksywką Bajka), ten mały deficyt jednak uzupełniają finezyjne partie klarnetów i innych instrumentów dętych, klawiszów, smyczków. Spokojne i melancholijne wody wzburzy od czasu do czasu jakiś bardziej energiczny kawałek (np. typowo „bonobowski” utwór „Transmissions94”), jednak wskaźnik na skali emocji nigdy nie waha się zbytnio ani w stronę depresji, ani euforii. Wyobraźcie sobie późne letnie popołudnie, przejażdżkę rowerową po wiejskich drogach. Album jest tak samo ciepły, łagodny i odprężający. Polecam wszystkim zmarzluchom.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *