Recenzja – Jónsi „Go” (2010)

Cóż może zrobić chłopak, który nie dość, że ma zeza i jest ślepy na jedno oko, to w dodatku odkryje, że jest gejem? Może nie robić nic i zamknąć się w sobie, może też jednak wziąć gitarę i smyczek i założyć jeden z najbardziej oryginalnych zespołów rockowych na świecie. Tak właśnie zrobił Jón Thor Birgisson.


Jego twór – zespół Sigur Rós – już od 16 lat uchodzi za jedną z najlepszych i najbardziej wpływowych kapel gatunku post-rock (i nie tylko), ale też za najlepszą islandzką kapelę. W ubiegłym roku zespół ogłosił jednak wstrzymanie działalności, aby jego członkowie mogli przez chwilę poświęcić czas swoim rodzinom oraz projektom solowym.

Jednym z tych projektów jest właśnie niniejszy pierwszy samodzielny album wokalisty i gitarzysty kapeli. Birgisson osiągnął niepowtarzalny „sound” zarówno dzięki swojemu specyficznemu falsetowi, jak i technice gry na gitarze przy użyciu smyczka połączonej z zastosowaniem masywnej ściany echa i pogłosu. Kombinacja chłopięcego głosiku z eterycznymi, wielorybimi dźwiękami gitar stała się znakiem rozpoznawczym Sigur Rós. I oczywiście musiała się znaleźć także na nowej płycie solowej.

Solowa płyta Birgissona to konglomerat elektronicznego i elektrofonicznego dźwięku Sigur Rós z bardzo wyraźnymi aranżacjami symfonicznymi autorstwa amerykańskiego kompozytora Nico Muhly’ego. Doszło także do zmiany w warstwie tekstowej – teksty po islandzku występują tutaj na zmianę z angielskimi.

Najbardziej zmieniła się chyba atmosfera nagrań, chociaż i tak bardzo łatwo można by pomylić płytę z nowym nagraniem zespołu. W odróżnieniu od często wręcz płaczliwych utworów Sigur Rós solówkę Jónsiego przeplatają utwory bardziej energiczne, a nawet osobliwie pogodne. Nie chodzi bynajmniej o pierwszoplanowe, radosne przyśpiewki – optymistyczne akcenty wyłaniają się nieraz z klasycznie melancholijnych partii smyczkowych. Mówię tutaj konkretnie o czterech rześkich, żwawych utworach „Go Do”, „Animal Arithmetic”, „Boy Lilikoi” oraz „Around Us”. Pozostałych pięć kawałków dosyć wiernie trzyma się fasonu ustalonego przez Sigur Rós. Wyróżnia się z pewnością utwór „Boy Lilikoi”, który w zwrotkach przypomina prawie folkową balladę.

Birgisson ponownie wykazał się nie tylko oryginalnym talentem kompozytorskim, ale także zdolnością woalowania chwytliwych melodii w bogate, niebanalne warstwy impresyjnych klimatów. Sam zresztą powiedział kiedyś, że nie uważa Sigur Rós za „twardą” alternatywę, twórczość zespołu to po prostu popowe piosenki w nieco odmiennych aranżacjach. Może odrobinę przesadził ze skromnością, ale generalnie można przyznać mu rację – pomimo ambitnych, inteligentnych zabiegów aranżacyjnych płyty słucha się niesłychanie łatwo.

Dla kogo to? Dla miłośników post-rocka, Sigur Rós oraz wulkanu Eyjafjallajökull.

Warto spróbować : Go Do, Boy Lilikoi, Around Us

1 Comment

  • Warto dodać, że Jónsi pod koniec września zagra w Krakowie dwa koncerty w ramach festiwalu Sacrum Profanum ;-)

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *