Maraton pierścieni

Wziąłem w zeszłym tygodniu udział w maratonie filmowym Władca Pierścieni, dwunastogodzinnej projekcji adaptacji trylogii Tolkiena w wersji reżyserskiej. Spłaciłem w ten sposób dług memu siedzeniu, które nie zostało skatowane tegoroczną edycją CieLaF-u) (TrzyLaF-u). Oczyściłem w ten sposób również swe sumienie, któremu ciążył fakt, iż obejrzałem już wcześniej wszystkie trzy części na komputerze, czyli w wersji pirackiej, jak by nie było.

W czasie przerwy między poszczególnymi częściami dałem upust mojej drobnej perwersji obserwacyjnej. Z tłumu dziatwy szkolnej i gimnazjalnej wybijały się nie tylko postacie ubrane w kostiumy stworków i bohaterów trylogii, ale również osoby całkowicie zwyczajne a raczej – fantastyczne w „zwykły” sposób. Dolną granicę przedziału wiekowego reprezentował drobny, upośledzony chłopiec w okularkach, którego nosił na rękach jego ojciec. Chłopak wygrał zresztą konkurs o najmłodszego uczestnika imprezy i odebrał nagrodę rzeczową.

Po przeciwnej stronie spektrum zauważyłem leciwego pana, chodzącego o lasce, który pojawił się na akcji bez towarzystwa, spędzał przerwy stojąc samotnie na uboczu i dotrwał aż do końca, kiedy to już o kilka dekad młodsi uczestnicy narzekali i wiercili się na swoich miejscach.

Aby jednak tego dnia nie wypełniły tylko uczucia podziwu i respektu, Bozia dostarczyła mi również emocji zgoła niepozytywnych. Byłbym w stanie udusić nitką dentystyczną każdego, kto rozmawia w trakcie projekcji, bądź wybiera z plecaka najlepszą z pięciu paczek chipsów. Tym razem poza owymi atrakcjami na widowni znaleźli się komicy lokalnego formatu, którzy w chwilach ciszy bawili resztę publiczności pogwizdywaniem oraz wydawaniem różnego rodzaju stuków i puków. Fakt w sumie do przewidzenia w trakcie ataku wycieczek szkolnych na wymienionym wyżej CieLaF-ie, nie do końca jednak zrozumiały na akcji, na której wszyscy uczestnicy pojawili się z własnego wyboru, co dawałoby podstawy, by przypuszczać, że interesują się przebiegiem akcji filmu chociaż w minimalnym stopniu.

W końcu dzień obfitował w stwierdzenie, że wersja reżyserska niekoniecznie oznacza wersję niekomercyjną, artystyczną wizję, której nie obcinali producenci. Trylogia Petera Jacksona w pełnej wersji nieraz zaskoczyła zabawnym gagiem czy skrawkiem fabuły, często jednak zanudzała pustymi dialogami.

Niemniej jednak wychodziłem z kina spełniony. Wprawdzie nie łudzę się, że przegląd filmów Formana czy Polańskiego też ściągnąłby na salę taki tłum młodych ludzi, jednak i tak jakoś cieplej było przy sercu tego mroźnego wieczora.

I to niekoniecznie dzięki zabójczej porcji kofeiny i teiny.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *