Felieton 173 – Dejmy se po półce, czyli Od Korei po Karpętną

Każdy miłośnik Monty Pythona pamięta scenkę z filmu „Żywot Briana”, w której żydowski ruch oporu na wieść o przywódcy idącym na śmierć zabiera się za obrady i ślamazarne głosowanie. Dzisiaj, po 30 latach, skecz ten nadal jest rażąco aktualną parodią bezzębności współczesnej polityki.

Dyplomacja stała się pokracznym eufemizmem dla chorego ostrożnictwa w stylu trzech japońskich małpek, zasłaniających oczy, uszy i usta. Nie chcę straszyć, ale jeżeli nie wyleczyło nas z tego strusiego zachowania wspomnienie Chamberlaina wymachującego świstkiem papieru na londyńskim lotnisku, to chyba nic już nas nie wyleczy.

Najbardziej jaskrawym przykładem tego typu podejścia jest od wielu lat ONZ. Rozkoszna bezradność tej organizacji jest znana i wyśmiewana w każdym kraju, do którego zawita ona ze swoim klubem weekendowych przejażdżek w wozach pancernych. Dlatego zresztą w filmach wojennych oddziały wysyłane przez ONZ prawie zawsze figurują w roli postaci komicznych – wystarczy przypomnieć film o wojnie w Bośni „Ziemia niczyja” czy też „Hotel Rwanda”.

Na Półwyspie Koreańskim latają rakiety, giną ludzie, wojna puka do drzwi. ONZ usiadło, pomyślało, zagłosowało i …. wyraziło „ostry sprzeciw”. Ku zaskoczeniu wszystkich w obliczu tak stanowczej groźby Korea Północna nie popuściła w majtki ze strachu i jak brykała, tak bryka.

Ciekawe, jak długo można tak wytrzymać. Jak długo można prowadzić taką strategię, blisko zresztą spokrewnioną z hiszpańskim „mañana”, czeskim „klidkiem“, czy rastafariańskim „zajaramy, zobaczymy”.

Po co zresztą jechać aż na Jamajkę? Podobne hasło funkcjonuje także u nas w postaci „na Karpyntnej zdechnył kóń, dejmy se po półce”. Na Zaolziu mamy od razu kilka takich ONZ-tów, którym świetnie idzie zwoływanie szybkich narad i pisanie ostrych sprzeciwów. Afera Gimpla jest tego najlepszym przykładem. „Dejmy se po półce” i liczmy na to, że w przyszłym roku nasze podstawówki wypocą 90 dzieciaków i że zdążą się one dobrze przygotować do egzaminów.

Ale to jeszcze kilka miesięcy. Kupa czasu. Polyj, sómsiedzie.

4 Comments

  • Nie można się zgodzić z opinią autora, która oparta jest, widocznie, wyłącznie na sportretowaniu ONZ w filmach. Członkowie ONZ nie dla hecy są członkami, ale po to, by udać kierunek w którym całe społeczeństwo ma się udać, i by zapobiec anarchii w dowolnej sprawie, które się w świecie pojawi i dotyczy całego ogółu. Może autor wolał by, aby Stany Zjednoczone zrobiły sobie z półwyspu Korejskiego strzelnice dla broni jądrowej. Tu można też wspomnieć lokalne hasło “nikierym nie wygodzisz”. Moim zdaniem via media podejmowana przez ONZ jest decydująca i zapobiega anarchii międzynarodowej. Koniecznie tzeba wiedzieć troszke więcej o ONZ i polityce międzynarodowje, niż to, co oferują zpolityzowane media lub współczesna kinematografia.

    • W felietonie zastosowałem przykłady pochodzące z filmów, aby nie obciążać tekstu zbyt wielką dawką patosu. Myślę jednak, że o prężność i dyspozycyjność sił ONZ wystarczy zapytać dowolną osobę poszkodowaną przez wojnę na Bałkanach. Niestety obecnie organizacja ta jest zaledwie parodią swoich dawnych, szczytnych założeń.

      • Nie zgadzam się. To prawda, iż UNPROFOR nie był zdolny utrzymać pokój na Bałkanach, z powodu tego, że siły pokojowe ONZ po prostu nie miały mandatu, który okazał by się skutecznym. Ostatecznie wszak współpraca między ONZ i NATO doprowadziła do Umowy Daytońskiej, dzięki mandatowi sił IFOR. Choć ONZ nie rozwiązała sprawe wojny Boseńskiej, to przynajmniej przyjęła rolę pośrednika.

        • Problematyka jest szersza, także etyczno-moralna. Jednostki UNPROFOR nie mogły się bezpośrednio angażować, z wielu relacji wynika, że pasywnie obserwowały mordowanie ludności cywilnej. Z transporterów, z karabinami na szyjach. Nietrudno dojść do wniosku, że w połączeniu z “rolą pośrednika” to raczej słaby wynik.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *