Felieton 174 – Carpie bijem

Dzisiaj krótko, zwięźle i na temat. Na początku wyznanie wiary – nie jestem nawiedzonym ekologiem, nie przytulam drzew i nie kąpię się w deszczowej wodzie. Jem mięso. Jednak jako iż los braci mniejszych nigdy nie był mi zupełnie obojętny, z roku na rok z coraz większą dezaprobatą obserwuję zimowe święto krwawego młotka.

Lubię jeść ryby, ale nigdy nie przekonałem się do karpia, tłuste to i zalatujące mulistym dnem. Rozumiem, gusta są różne. Okazuje się jednak, że wielu ludzi wcina biedaka pomimo tego, że wcale im nie smakuje. A przecież wystarczy kupić filet z ryby, która została miłosiernie stracona od razu po wyłowieniu i nie musiała znosić kilku dni gehenny.

Nie przekonuje mnie argument tradycji, ponieważ sami nie uznajemy go w dyskusji na temat hiszpańskiej corridy albo koreańskiego zwyczaju zjadania żyjątek na surowo i na żywo. A nasz coroczny zwyczaj masowego dręczenia karpi nie jest wcale mniej nieczuły.

Trudno mi doszukać się elementów magii świątecznej w na wpół śniętej rybie taszczonej do domu w torbie na zakupy. Rybie, która wcześniej przez kilka dni tłukła się po beczkach, następnie spędza jakiś czas w wannie, dręczona przez najmłodsze pociechy, by w końcu zostać mozolnie ubita w piwnicy przez jakiegoś domorosłego rzeźnika. Bo cóż oddaje lepiej atmosferę nostalgii i pojednania, niż obraz taty, wujka czy szwagra, goniącego z nożem karpia, który obudził się w połowie procedury dekapitacji? Jaka tu symbolika? Analogia do walk pierwszych chrześcijan z bestiami? Alegoria rzezi niewiniątek? A może zemsta za Jonasza?

Uważamy się za ludzi cywilizowanych, pomyślmy więc o Świętach jako o dniach radości i miłosierdzia. Nie katujmy fauny. Nie kupujmy żywych karpi, nie dawajmy w prezencie szczeniaków i kociaków, które już w styczniu znudzą się i pójdą w kąt tak, jak każda nowa zabawka.

W przeciwnym wypadku wolę nie myśleć o tym, co się stanie, gdy pewnej Wigilii zwierzęta rzeczywiście przemówią ludzkim głosem. Możemy się dowiedzieć kilku bardzo nieprzyjemnych rzeczy.

4 Comments

  • Przypomina mi się Monty Python o skecz o polowaniu na komara “Jako myśliwy kocham zwierzęta. Nie umiałbym zabić zwierzaka którego nie kocham”
    I tyle w temacie
    Pozdrawiam

  • By parafrazowac slowa klasyka w spodnicy: “Takich pieniedzy ja nie wzielabym do reki… Place nimi podatki”.
    Filety to nie wpol sniete ale calkiem smiete rybebki. Albo ukatrupione w sposob wcale nie bardziej humatitarny. A potem podzielone na dzwonki i wrzucone do zamrazarki.
    O ile juz walczyc na tym grzaskim polu, panie Darku, to zdecydowanie lepiej byloby z plonacym mieczem wegetarianizmu.

    • Ten argument pojawił już się kilka razy w dyskusji – i pownie nie do końca się zgodzę. Gdybym wsparł moją argumentację wegetariańską postawą, to ucieszę moich znajomych, jaroszy, ale mięsożerni będą mieli kolejny powód, by nie czytać apelów fanatyka. Tak, jak pisałem w przedostatnim akapicie – nie chodzi mi o nie jedzenie mięsa, bo to już inna dyskusja, ale o proste zminimalizowanie cierpienia. Można kupić pstrąga hodowlanego, można kupić zabitego karpia, byle nie taszczyć go do domu.

Leave a Reply to darek.jedzok Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *