Lubicie sobie czasem w wolnej chwili pooddychać lub popodtrzymywać inne funkcje życiowe? Tak? To czytajcie dalej.
Po ostatnim wyjeździe na północ Australii stwierdziłem, że w naszych czasach wakacje zaczynają być lekko depresyjnym przeżyciem. No bo plan był nader obiecujący – umówiłem się na spotkania z innymi zwierzolubnymi osobami, miało być pluskanie się na Wielkiej Rafie Koralowej i wyprawa do lasu deszczowego. A tu niespodzianka. Atmosfera jak na oddziale onkologicznym, zabawa jak podczas wizyty komornika.
Otóż okazuje się, że społeczność naukowa dzieli się obecnie na dwa obozy. Jedni twierdzą, że mamy ostatnich kilka lat na dokonanie globalnych zmian, zanim wszystko posypie nam się na głowy. I to jest, proszę ja Was, obóz optymistów. Pesymiści są zdania, że już dawno przekroczyliśmy punkt zwrotny i jesteśmy w tak głębokiej czarnej, że se możemy najwyżej usiąść, zrobić sobie drinka i patrzeć, jak to się wszystko ładnie sypie.
Tak więc dowiedziałem się od oceanologów, że w wyniku globalnego ocieplenia od 2016 roku umarła co najmniej połowa korali wzdłuż całych 2300 kilometrów Wielkiej Rafy Koralowej. Reszta koralowców jest w złej kondycji i nie potrafi się regenerować, więc prawdopodobnie nie przeżyje dłużej niż 10 lat, o ile drastycznie nie obniżymy ilości zanieczyszczeń w atmosferze. A wszyscy wiemy, że na to się raczej nie zanosi.
Na lądzie też przewalone, bo tam lasy deszczowe cierpią z powodu zmniejszających się opadów. W odwodnionych liściach gromadzą się toksyny powodujące ślepotę u miejscowych kangurów nadrzewnych, więc niewidome zwierzęta masowo giną podczas wspinaczki lub przechodzenia przez drogę. Taki to rajski świat zgotowaliśmy sobie i potomstwu. Martwy ocean i kangury spadające jak śliwki z wysokości dwudziestu metrów. A będzie gorzej, o wiele gorzej.
Brytyjski dziennik The Guardian podał do wiadomości, że radykalizuje język artykułów poświęconych tematom ekologicznym tak, aby wierniej oddawał powagę sprawy, zastępując na przykład pojęcie „zmian klimatu” bardziej stosownym „kryzysem klimatycznym”. I ma całkowitą rację – politycy straszą wyborców zmyślonymi zagrożeniami, a o tym największym, najbliższym, egzystencjalnym, mówi się używając eufemizmów. Tą jedną rzeczą można i trzeba straszyć, aby ludzie w końcu westchnęli, weszli na Googla i wklepali „jak być eko”. Nasz gatunek trzeba zdzielić w łeb łopatą, aby się homo zasapiensowało i zeszło z kursu kolizyjnego.
Jeżeli więc znowu ktoś Wam powie, że globalne ocieplenie to spisek hipisów, bo w maju były dwa zimne dni, to powiedzcie mu, że jest – delikatnie mówiąc – niemądry i wyjaśnijcie mu różnicę między klimatem, a pogodą. Ewentualnie możecie to zrobić wybierając odpowiednią łopatę do podkreślenia puenty swojej wypowiedzi. A w kolejnych wyborach zagłosujcie na kogoś, kto zapewni szybkie zmiany albo dobre drinki na czas apokalipsy.