Pisałem dwa lata temu na łamach Kalendarza o „syndromie Maugliego”, na który moim zdaniem choruje Zaolzie. Jeden Bóg wie czemu niektórym ludziom wcale się owo porównanie nie podobało – przy czym z reguły chodziło właśnie o osobników rzeczywiście stawiających się w sytuacji dzieci oderwanych od ludzkiej Matki i wychowanych wśród wilków po drugiej stronie rzeki.
Tak czy owak w ciągu tych dwóch lat nie doszło do żadnej znaczącej zmiany – poznałem jednak wielu nowych ludzi po obu stronach Olzy i wrosłem co nieco w cieszyńskie środowisko studenckie, co dało mi nie tyle możliwość lepszej oceny aktualnej sytuacji, ile pozwoliło porozmyślać o możliwych scenariuszach dalszego rozwoju naszej społeczności.
Podstawowe spostrzeżenie brzmi tak – ciągle trapią nas te same bolączki, 17 lat po rewolucji ciągle żyjemy w przeświadczeniu, że „ci na górze” jakoś to załatwią a jak nie, to zawsze przecież można się poużalać nad pianką chmielowego napoju. Hasłem wygrawerowanym złotymi literami na ścianach naszych świetlic jest slogan „siedź w kóncie, bałamóncie, jakeś dobry, znajdóm cie”.
Kto nas kupi?
Jednym z najbardziej czułych miejsc naszego życia kulturalnego jest bowiem z pewnością tragiczne wprost ignorowanie podstawowych zasad marketingu i propagacji. Zobaczyć zorganizowaną przez nas solidnie przeprowadzoną akcję reklamową to tak, jakby złapać jednorożca. Zdarza się, że nawet nasze największe i najważniejsze imprezy poprzestają na klasycznym rozlepieniu plakatów – wyjątek stanowią może oba Zloty, CieLaF (vel TrzyLaF) czy Gorol. Organizatorzy żyją pewnie w przekonaniu, że tradycyjna jakość obroni się sama i nie wolno jej kalać reklamą, w wyniku czego impreza bez względu na skład jej programu prezentuje się jako mdła i skostniała.
A co niby mieliby zrobić – zapytacie? A no – wystarczy wysłać folklorystę do którejś z regionalnych stacji radiowych kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu. Zaangażować kilku studentów do rozdania ulotek na mieście. I wreszcie – przyczaić się przy wyjściu z gimnazjum czy szkoły ekonomicznej i capnąć pierwszego lepszego informatyka, by za cenę „dziękuję” zrobił w miarę przyzwoite strony internetowe.
Na razie jest bowiem tak, że o ile jakiś zdolny grafik cudem stworzy w miarę ciekawy (dla wszystkich pokoleń) pomysł, to organizatorzy wykorzystają go tylko na afiszach, w związku z czym tworzy on w zestawieniu z pozostałymi materiałami propagacyjnymi dziki kolaż niespójnych elementów. Ośmielam się też stwierdzić, że nie ma na Zaolziu ANI JEDNEJ poprawnie działającej i atrakcyjnej witryny internetowej. To, co wisi bezwładnie w naszej sieci, jest albo technologicznym, przestarzałym dziadostwem albo graficznym oczopląsem albo – w najlepszym wypadku – schludnym miejscem do zdobycia pliku nudnych informacji.
Smutne jest to, że nawet wspomniane wyżej imprezy kulturalne nie są w stanie utrzymać kontaktu z potencjalnymi uczestnikami poprzez stworzenie prężnie działającej strony WWW z forum dyskusyjnym i aktualizowanymi nowościami.
Wynajęcie oficjalnej domeny .com kosztuje już od niespełna 300 koron na rok. Komercyjne są za darmo. Mówię o tym, bo tutaj oczywiście od razu pada argument, skąd nasze organizacje mają na to wszystko wziąć pieniądze. Jak mówi klasyk – odpowiedzi są proste jak bułgarskie striptizerki.
Trzeba otworzyć buzię, spytać o radę i dotrzeć do kontaktów. Zapytać młodszych, jak to robią. Przy trosze szczęścia można stworzyć ekipę twórców pracujących ochotniczo i obniżyć w ten sposób całe koszty do zera. O ile zaś nie ma żadnych ludzi chętnych do współpracy non-profit, wtedy pozostaje druga alternatywa.
Unia.
Być może kiedyś dożyjemy się czasów, kiedy w radzie organizacyjnej danej akcji miejsce konsultanta do spraw pieczenia pączków zajmie człowiek mający na głowie pisanie wniosków o dotacje unijne. Zaolziańskie organizacje młodzieżowe czynią w tym kierunku pierwsze nieśmiałe kroki, od pewnego czasu z tego źródła regularnie korzysta Kongres Polaków i już teraz widać, że jest to sposób na stosunkowo łatwy sposób na zdobycie dużej ilości funduszy. Dla chcącego nic trudnego, wystarczy dobrze ułożyć projekt. A pieniądze można dostać na wszystko – kursy, wycieczki, koncerty, samochody a nawet budynki … to gdzie jest problem?
Będzie lepiej?
W opłakanym stanie znajdują się nie tylko nasze struktury organizacyjne, ale – co za tym idzie – także i sam schemat naszej autopropagacji. Możemy tylko zgrzytać zębami z zazdrości obserwując sprawne poczynania innych grup mniejszościowych. Przez zamykanie się w gorsecie własnej społeczności skazujemy się na izolację, która prowadzi później do nieporozumień.
Komunikując z mrowiem Czechów i Polaków nie spotkałem się praktycznie z żadnymi negatywnymi reakcjami. Podobne doświadczenie ma, jak sądzę, większość członków młodszej generacji Zaolziaków. Młodzi ludzie nie znają być może dokładnych dat miejscowych wydarzeń z okresu międzywojnia, zapytani potrafią jednak bez moralizowania wyjaśnić, skąd u licha bierze się Polak w Ostrawie czy Hawierzowie.
Do najbardziej zaś ciekawych wydarzeń należą spotkania młodzieży zaolziańskiej z tą pochodzącą z polskiej strony Śląska. I abstrahuję w tym momencie od faktu, że sam znalazłem sobie połówkę w Tychach, w związku z czym udało mi się odkryć całe mrowie wspólnych elementów kulturowych. Punktem przełamującym lody jest tutaj sam nośnik kultury – język. Scenariusz z reguły przebiega podobnie – dyskutuję z jakimś Polakiem na dowolny temat, kiedy nagle przyplątuje mi się niechcący jakieś słówko „po naszymu”. Rozmówca zamiera, po czym pyta z rozwagą „Coś to teraz powiedzioł? Tyś je nasz? Ja?” Przytakuję nieśmiało, twarz rozmówcy promienieje a reszta rozmowy przebiega już o wiele swobodniej w gwarze śląskiej. „Przeca nie bedymy mówić jak Gorole, ni?” (Gorol = Polak spoza Śląska). Nie zamierzam tutaj propagować jakichś tez zjednoczeniowych – chciałbym po prostu zaznaczyć, że wcale nie jest tak, że jesteśmy otoczeni przez samych wrogów.
W jednym z felietonów opublikowanych na łamach Głosu Ludu pisałem o ciekawym zestawieniu pojęcia „krzywda śląska” (opisanemu między innymi w publikacjach Gerlicha czy Simonides) z nie nazwanym na razie poczuciem krzywdy „zaolziańskiej”.
Jak to możliwe, że chociaż żyje nas tutaj kilkadziesiąt tysięcy, wielu Czechów (jak i rdzennych Polaków) ciągle się dziwi, skąd się tu wzięliśmy? To nie ich wina, ale NASZA. Wegetujemy tutaj na tym skrawku ziemi, czekając na pomocną dłoń, zamiast próbować własnych sił. Brak pomocy odbieramy jako zdradę albo wręcz przejaw wrogości.
A gdzie nić Ariadny?
Fakt faktem, że każdy człowiek kreuje swój światopogląd na podstawie własnych doświadczeń życiowych. I o ile nasza społeczność ma się uchować w relatywnym zdrowiu, nie powinniśmy odrzucać żadnych pomysłów na podtrzymywanie jej egzystencji. Być może uda nam się połączyć wiedzę i tradycje z elastycznością i młodzieńczym zapałem.
Aby to osiągnąć, trzeba podtrzymywać dyskusję, konfrontować idee i wspierać wszelkie typy działalności twórczej. A niezależnie od tego – i tu zamykam krąg w moich rozważaniach – powinniśmy zsumować doświadczenia każdej generacji i stworzyć własne, rozpoznawalne logo, wiązkę symboli. Korzystając z języka hipermarketów – powinniśmy ułożyć własną ofertę, listę produktów, które mogą być „sprzedawane” pod marką Zaolzia. Mniejszość taka jak nasza, z bagażem własnych zwyczajów, historii, tradycji, ale też endemicznych zjawisk kulturowych nie może przecież mieć z tym najmniejszych problemów.
Jeżeli to się kiedyś uda, z niekonkretnej masy wyłoni się jasny, wyrazisty kształt, który nie dość, że zapadnie w pamięć obcym, ale z którym będziemy się mogli zidentyfikować nie tylko my, ale i przyszłe pokolenia.
P.S.
Aby nie być oskarżonym o pustosłowie, oto mój e-mail : darek.jedzok@gmail.com . Chętnie pomogę w załatwianiu kontaktów.
Brawo Darku! Nareszcie ktos to powiedzial glosno i wyraznie. Juz od dluzszego czasu sie zastanawialem, by cos podobnego napisac do Hyde Parku, niestety zawsze zniechecila mnie mysl, ze w Hyde Parku nie bede mial miejsca do obronienia swoich argumentow, dlatego czekalem, az pojawi sie porzadna strona internetowa Glosu Ludu z rubryka Hyde Park, a pod nia zwykle miejsce na dyskusje. No niestety, sa to tylko nasze piekne marzenia, zeby cos takiego zadzialalo. Z ta reklama masz w zupelnosci racje, trzeba sie “sprzedawac” (w pozytywnym slowa znaczeniu oczywiscie), trzeba informowac o naszym istnieniu takze osoby, ktore nie maja o nas zielonego pojecia. Ciagle czytamy tylko uzalania sie nad tym, ze o tym skad sie tutaj wzielismy, nie wiedza ludzie z naszego regionu, jednak Ci przynajmniej wiedza, ze “jacys” Polacy tu mieszkaja, niestety przemieszczajac sie bardziej wglab Republiki Czeskiej, a co gorsza takze Ojczyzny, coraz mniej osob wie o naszym istnieniu. Osobiscie, chociaz ten pomysl jest baaaardzo kontrowersyjny, posunalbym sie nawet do tego, by nasze szkoly reklamowac u innych mniejszosci, ktore na ogol ksztalca sie w szkolach czeskich (chociazby Wietnamczycy), a nawet bylbym w stanie bronic tak radykalnego stanowiska, aby sprobowac przekonac do naszych polskich podstawowek Czechow. Wedlug mnie jest to jakas recepta na (nie-)zamykanie naszych placowek. Jednak w takim wypadku nasze szkoly musialyby sie zmienic i zaoferowac cos bardziej ekstra niz nauczanie w jezyku polskim. Tutaj widze mozliwosc w specjalizacji naszych placowek, w poszerzonej nauce jezykow i podstaw informatyki, w rezygnacji z encyklopedycznego wkuwania (chociaz nie twierdze, ze w kazdym wypadku jest ono zle) i wiekszym akcentowaniu na tworzenie projektow, ktore zmuszaja do szukania informacji z roznych zrodel oraz do pracy zespolowej. Musimy zaoferowac nowy lepszy “produkt”, ktory bedzie w stanie zainteresowac potencjalnych “klientow”. Zeby nie bylo watpliwosci, uswiadamiam sobie niebezpieczenstwo, ktore grozi przez takie zmiany, jak wypychanie Polakow z polskich szkol czy “pochloniecie” polskiej szkoly przez Czechow, ale to jest pomysl do dyskusji i uwazam, ze moznaby sobie z tymi niebezpieczenstwami poradzic tak, by nie ucierpialy na tym “nasze” dzieci.
Ostatnio Halina Sikora tez w swojej glosie pisala o komercializacji naszych imprez, ale zrozumialem, ze raczej sie z tym nie zgadza. Wedlug mnie to jest wlasnie recepta na nasze “przetrwanie”. Powinnismy jednak zadbac o to, by te komercjalizacje wykorzystac dla informowania o naszym istnieniu. Niestety zyjemy w czasach globalizacji, marketingu, reklamy i nie mozemy tylko czekac bezczynnie az ktos poda nam pomocna dlon. Musimy poddac sie prawom rynku, musimy sami zadbac o swoj interes i “glosno” dac o sobie znac. Walczymy o dwujezyczne napisy, ale czy na naszych imprezach albo w centrach informacyjnych mozna kupic jakies pamiatki, koszulki czy kubki zwiazane z naszym terenem, na ktorych widnialyby napisy w jezyku polskim (albo po naszymu!)? Albo czemu na takim Zlocie napisy na “budach” sa tylko w jezyku czeskim. I nie przyjmuje jako argumentu faktu, ze sprzedaza jedzenia i napojow zajmuje sie na tej imprezie prywatna firma.
Zanim zaczniemy krzyczec i domagac sie swoich praw, zerknijmy na swoje podworko i zastanowmy sie, czy sami nie jestesmy winni naszemu powolnemu upadkowi. Nie popelniajmy tego samego bledu, ktory mozemy obserwowac u naszych rodakow zza Olzy, ktorzy zyja tylko historia (stereotypowe uproszczenie oczywiscie odnoszace sie raczej do glownego nurtu polityki rzadowej), dzieki czemu udaje im sie odciagnac uwage od problemow dnia dzisiejszego. Musimy byc prezni i elastycznie reagowac na “potrzeby rynku”, nie mozemy stac w miejscu, bo caly swiat nas wyprzedzi. Kazdy okres w zyciu wymaga indywidualnego podejscia i my powinnismy sie do tego dostosowac.
PS: Calosc napisana w jezyku polskim, gdyz pewne osoby nie moga sie pogodzic z tym, ze w smsach, chatach czy dyskusjach internetowych porozumiewamy sie “po naszymu”, chociaz osobiscie uwazam, ze wlasnie to w pewnym sensie nas wyodrebnia zarowno od czeskiej wiekszosci, jak i od rodakow zza Olzy (ale to juz zachodze w inny temat, o ktorym tez warto kiedys pogadac) i jest to naszym atutem, ktory moznaby wykorzystac do naszej propagacji. Tak wiec chcialem dowiesc, ze jako Zaolziak porozumiewajacy sie z reguly po naszymu, umiem takze porozumiewac sie w jezyku polskim.
Dzieki za reakcje! W pelni sie z Toba zgadzam. Niestety, na razie nie ma zbytnio perspektyw poprawy – jakiekolwiek napomkniecie o marketingu imprezy uwazane jest albo za probe niecnego ataku, w lepszym przypadku za “zajmowani se duperelami”. Nie wspomne o jakichkolwiek probach zakrojonych na skale calego Zaolzia.
Z tymi Ślązakami – to je ono! To je to, co se staróm ludzióm u nas uświadomić, dyć óni nie wiedzóm, że za granicóm se mówi (no raczy “godo”) ganc tak samo jak u nas! To je temat kiery trza poruszać jak nejwiyncy! Super!
Gdyby se kiery przeszeł po dziedzinach koło Cieszyna, tak tam usłysz praktycznie identycznóm gware jak u nas! Jo teraz siedzym w robocie w Suszcu (to je na Górnym Ślónsku) a wszyscy tu “godajóm”. Prowda troche se to różni od naszej gwary, ale sóm to raczy różnice niewielki. A trza se uświadomić jak wielki to je teren!
Wogóle z wiynkszościóm Twojich poglóndów se zgadzóm, co do promocji imprez – no ulotki na mieście to wg mnie nima nejszczynśliwszo forma reklamy, ale na pewno internet, media.
Wiyncy takich artykułów!
Ja a aby było jasne, jo nie twierdzym, że se mómy zaroz nazywać Ślónzokami! Osobiście używóm termin Zaolzianin (wg H. Rusek) albo Zaolziak (przyjynte powszechnie) a to aj w jynzyku czeskim (jasne logicznie to nie pasuje, ale jo to bierym jako nazwe, ta nie musi być logiczno). A nie określóm se jako Ślónzok, ale jako Polok, ale to uż je kapke z inszej beczki ;-).
A widzicie, z tym godanim po slonsku jo mom zas taki doswiadczynia, ze w Krakowie jak potkom kogosi ze Slonska, tak jak se spytom, czy mowi gwarom, tak se wiekszosciom na mnie krziwo podziwo, a maksymalnie powiy, ze tak mowi akorat jego/jeji starka. A w ogole pod tym wzgledem Polska tez se mo czego wstydzic. Dyc oni tam nimajom yny Slazokow, ale trzeba aji z “inszej beczki” Kaszubow, ale w mass mediach ty mniejszosci podle mnie tez marginalizujom. Ok, majom jedyn serial w TVP po slonsku, ale dyc to je tak nieskuteczno gupota, ze se na to ani nie do dziwac – gupi Slonzok, a jego racjonalny kolega z Warszawy.
—
to D.J.: a propos prob zakrojonych na skale calego Zaolzia – a co dopiero proby zakrojone na skale calego Slaska. To mi np. tez strasznie wadzi, ze se nie informujymy o ciekawych imprezach po drugi stronie granicy. Jo trzeba mom rod auta, a w Cieszynie czy tam Skoczowie (uz dokladnie nie pamietom) se pore razy odbyly jaxi zloty oldtimerow (to som stare auta, gdyby gdosi nie wiedziol :-D ), niestety z Glosu Ludu zech se tom informacje dowiedziol dopiero tydzien po imprezie w sobotnim slupku “Co slychac u sasiadow” (czy jak tam tymu przesnie nadowajom)… Co mi z tego, ze mnie GL poinformuje, ze cos bylo, gazeta je tez od tego, aby informowac, ze cosi bydzie… Czymu jak je koncert jaxi amerycki czy brytyjski rockowej gwiazdy np. w Pradze, tak tam je pelno Polokow z Polski, ale jak je koncert Dzemu we Wyndryni, tak ich tam je yny piync a pol? Zblizo se otwarci granic w ramach systemu Schengen, a my nie wiymy, co se dzieje u somsiadow za rzekom (a to nie placi yny o Polsce, ale trzeba aji o Slowensku). A dalszo wiec, na kierom uz wskazywol Chester na swoim blogu (http://blog.chesio.com/2007/05/01/18-32) – jak som jaxi “wspolne” przygraniczne imprezy, tak nie idzie placic po polski stronie w korunach, a po czeski we zlotowkach, a przi tym je jasne, ze rynek tego wymago. Mlodzi ludzie (snad se do nich jeszcze tez zaliczomy) taki myszleni majom, ze jak je impreza “wspolno” tak prawdopodobnie je jedno czym zaplacym, tak po co miynic piniondze w kantorze. Uz je tu po prostu tyn psychologiczny efekt Euro, jedna Europa, jedna waluta. Na koniec to dopadlo tak, ze ich (Polokow z Polski ;-) ) pani przi dwiyrzach posylala do bankomatu w Piascie.
@ Darkus : no widzisz, bo prawdziwy Slonzok z Chorzowa albo Tychow nie pujdzie studiowac z “gorolami”, ale skonczy na USiu w Katosach :) Jo potwierdzom doswiadczyni Leszka Cimaly, przeca yny dosyc czynsto w tych okolicach bywom. Calkowicie se zgadzom z tym, ze na razie je dosyc masywno granica komunikacyjno miyndzy mediami a organizatorami imprez po obu stronach Olzy.
Pozostale kwestie som bolesne, ale trudno je w latwy sposob rozwionzac – chyba tylko jezeli chodzi o Glos Ludu, to jezeli se dowiysz o jaksi imprezie, tak im napisz maila. Na pewno chyntnie umieszczom notke. W redakcji pracuje malo grupka ludzi, nie dziwiym se, ze nie wylapujom wszystkigo.
Tak to zescie mnie pocieszyli, ze sytuacja na “polskim” Slonsku (to je ale gupi okreslyni :-D) wyglado tak, jak opisujecie, jo mom troche skrzywione spojrzenie z Galicji. Inaczy jak Darku piszesz o tym GL, tak je mi jasne, ze asi nie som w stanie pisac o kazdej gupocie, ale uwazom, ze zas to je zwiazane z tom wspolpracom przezgranicznom. Myslym, ze wymiana artykulow z jakas gazetom/serwisym internetowym po polski stronie by tez bylo warto rozwazyc. Uz slyszym argument finansowy, ale wedlug mnie to idzie rozwiazac stylym artykul za artykul (aspon my to tak na RoadLooku czynsto robiymy). Podle mnie je jedyn sobotni slupek za malo.
…ale moze to je yny moje odczuci, ze by ludzi moglo zajimac, co se dzieje po drugi stronie Olzy?
Hmmm….pomijając GL watę felietonową która jak dla mnie nie wiadomo po co istnieje wreszcie zostało napisane coś rzetelnego i chyba nawet przejrzystego.
Jednak twoje pytanie brzmi….jak?
Bo rozumiem że szukasz jakiejś recepty ale niby do czego?
Wiadomo że do tego by wyznaczyć przyszłość zaolziańskości….. no tak ale czy to akurat nie jest zbyt duże ciacho?
A zatem jak brzmi konkretne pytanie?
Darkus………
……….nic prostszego jak nowiutka Gazeta Codzienna:
http://www.gazetacodzienna.pl/ współparcująca z GL – patrz u dołu.
O innej współpracy/kontaktach zwłaszcza młodzieżowych np. fora internetowe:
http://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=15232
czesil : wata felietonowa sluzy przede wszystkim do tego, aby ci, co nie maja juz na co narzekac, znalezli jakis nowy temat ;)
Nie mowie o jakiejs cudownej recepcie – to, ze zaolzianskie imprezy sa tragicznie zorganizowane pod wzgledem marketingowym to po prostu smutny fakt. Mysle, ze nie trzeba tu niczego wyjasniac. Wszyscy wiedza, co trzeba zrobic, aby bylo lepiej – i staralem sie podac kilka najbardziej oczywistych przykladow.
Nie uwazasz, ze zabawne jest obserwowac dzialaczy, ktorzy z jednej strony straszliwie narzekaja na to, ze zainteresowanie ludzi jest coraz mniejsze a z drugiej nie robia niczego, aby je rozbudzic?
Czesil: Gazeta Codzienna – fajna rzecz, chociaż niestety jedna jaskółka wiosny nie czyni, zerknij na stronę Głosu Ludu – banner Gazety Codziennnej w rogu strony na samym dole, a w Głosie Ludu jeszcze nie zauważyłem, by była wzmianka o jakiejś współpracy z GC. W dodatku to o czym pisze Darek, czyli strony internetowe polskich organizacji na Zaolziu, to np. taka strona GC powinna być dla GL wzorem, tak to powinno wyglądać.
…a jeśli chodzi o przytoczone przez Ciebie odnośniki o współpracy “polsko-czeskiej” to jedyna jak dla mnie wartościowa strona to ta o Księstwie Cieszyńskim, jednak niestety jej szata graficzna pozostawia wiele do życzenia, tak samo jak treść, która jest w budowie. W dodatku większość tych stron to nic innego jak dalsze taplanie się w historii. Przyjmijmy raz na zawsze, że Śląsk podzielony jest na Olzie, odrzućmy wszystkie wzajemne antypatie wywodzące się z lat 1918-1921 czy 1938. Mamy rok 2007 i sytuacja jest taka, że “Zaolzie” jest w Czechach, a reszta Śląska Cieszyńskiego w Polsce. Przyjmijmy to jako fakt i nie walczmy o zmianę tego stanu, bo to tylko dzieli. Pokazujesz mi przykłady współpracy, ale to są te najmniejsze cegiełki. Czy Ty wiesz, jak wygląda atmosfera w obu Cieszynach np. podczas Święta Trzech Braci? Niestety, ale każdy Cieszyn bawi się osobno. To nie jest zbratanie, ale rozbratanie. Albo jak jeszcze w Cieszynie był festiwal Era Nowe Horyzonty, to chociaż seanse odbywały się także po czeskiej stronie, to nawet hamburgera nie dało się w Czeskim Cieszynie kupić po 22/23 godzinie. Czy tak wygląda współpraca?
Dobrze ….młodzież ma Zloty-dwa/ex Cielaf/DKS/Akademik/też i Gorol + okruszynki.
Dając im bogatszą ofertę zyskasz na masowości? Do pewnego stopnia tak ale co dalej?
Czy imprezy mają coś rozwiązać? Zwabić i zbawić? Możliwe!
Jednak to tylko pojedynczy pierwiastek.
Uważasz iż akurat to jest palącym problemem? Bo ja śmiem twierdzić że młodzież nie będzie zaliczała te uroczystości w których uczestniczyć będzie również starszyzna-z pewnych względów estetycznych.
Coś mi mówi że te dwa pokolenia już się nie spotkają.
No i pytanie poniekąd kluczowe:
do czego mają służyć owe imprezy-tylko do kopulacji?
Jeżeli taki jest główny mianownik to hehe….popieram! Gdyż lepiej swój ze swoim niż z obcym-ale to już inna kondygnacja :-)
Darkus…
…w GL wzmianka była-miesiąc temu?
Nie tak dawno korespondowałem z GC i oni wprost namawiali mnie do współpracy jak to nazwali ,,coraz mniej podzielonego ŚC,,. Fakt to młoda jaskółka ale jedank jest!
Masz na myśli Bractwo Księstwa Cieszyńskiego? Nie wspominałem o nich ale jest to stowarzyszenie skupiające zwłaszcza młodzież w okolicach 30tki.
Baaaardzo tęsknią za Polakami po drugiej stronie Olzy. Organizują wycieczki poznawcze po Zaolziu itp. Też kiedyś zastanawialiśmy się nad utworzeniem filii ,,zaolzianskiej,, ale doszliśmy do wniosku że byłby to kardynalny błąd tworzyć podział jednej organizacji na dwa człony. Jeżeli ma zaistnieć współpraca to tylko pod jednym dachem co wymównie wskazuje na jednolitość a nie na odwrót!
Ja bym się nie czepiał szaty graficznej bo to jeszcze nie przesądza o wyniku. Istotne są tu kontakty w świecie nie wirtualnym ale rzeczywistym a internet spełnia tu rolę wyłącznie pionu komunikacyjnego.
,,Przyjmijmy raz na zawsze, że Śląsk podzielony jest na Olzie,, – i tu się zgina dziub pingwina – ja tego przyjmować nie będę!
Polak ma cechy romantyka :-) i w niczym to nie przeszkadza by w sercu i duszy pieścić odmienny świat od tego status quo. Jesteśmy w Unii a za 3 miesiące wchodzimy w układ z Schengen – to jest poprawny kierunek! Oczywiście nie chodzi tu o rewizję granic i inne utopijne pierdu pierdu… Ja mam swoją wizję o jedności regionu i do niej zmierzać będę.
Jestem Cieszynianinem a więc o bolączkach pseudo ponadgranicznych spotkaniach wiem swoje w zasadzie są one w zgodzie z twoimi refleksjami. Chociaż Polacy darzą większą ciekawością tego co dzieje się w drugiej połowie miasta to jednak niczego to nie zmienia iż to tylko formalne zawiązywanie się.
Ja sugeruję zastratować współpracę młodzieżową ponad Olzą bo tu odmykają się inne perspektywy.
Ale w czasach kiedy Zaolzianin nie czuje się być pewny w literackim będzie się odruchowo bronił takiej opcji. A szkoda to przewielka gdyż lek tam jest ukryty.
czesilu, ciagle mnie nie rozumiesz … tu jest wlasnie ten szkopul – dzialacze TROCHE zaczynaja rozmyslac o tym, ze BYC MOZE mlodych NIE ZA BARDZO interesuja zaolzianskie imprezy. Tymczasem mlodzi juz totalnie je ignoruja a na imprezy coraz rzadziej chodza ludzie sredniej a nawet juz starszej generacji. W mysleniu ciagle jestesmy 15 lat do tylu.
Niestety, takie spojrzenie rzutuje tez wlasnie na organizacje imprez – mówisz, ze sprawna organizacja i rozreklamowanie imprez to pojedynczy pierwiastek i machasz nad tym reka. Problem jednak w tym, ze to jeden z ostatnich pierwiastkow, ktore mozemy zmienic, rozwinac. A ciagle nic sie nie dzieje, bo panuja poglady typu “co se bedym starol, dyc to je jedno, glownie ze wyjdymy szul nul”.
Wszystko jest ze wszystkim zwiazane – gdyby festiwal PZKO rozreklamowano jako atrakcyjne swieto mniejszosci o niepowtarzalnym folklorze i tradycjach, wcale nie musi przyciagnac mlodych. Kiedy przyciagnie ludzi z Polski i z Czech i impreza ozyje, mlodzi przyjda sami. Na razie festiwal z kazda edycja wiotczeje i schnie, bo nie ma praktycznie niczego do zaproponowania. A nawet gdyby mial, to nikt sie o nim nie dowie, bo oprocz cichej poczty sasiedzkiej propagacja rowna jest zeru.
Jeszcze raz mowie – popatrz na festiwale innych mniejszosci. Cudzoziemcy i fani folkoru zjezdzaja na nie z odleglosci setek kilometrow. I porownaj to z tym, co my mamy.
Czesilu, piszesz:
„Nie tak dawno korespondowałem z GC i oni wprost namawiali mnie do współpracy jak to nazwali ‘coraz mniej podzielonego ŚC’” – czyli inicjatywa ciągle jest tylko po polskiej stronie. Podobnie jest np. ze stronami internetowymi chociażby Cieszyna – Cieszyn ma swoją czeską wersję strony, Czeski Cieszyn ma tylko znaczek PL (+ EN + DE), ale niestety jakoś nie jest on aktywny, a podobnie jest w wielu miastach i wioskach na szeroko rozumianym Zaolziu. Ludzie tutaj chcą rozwijać ruch turystyczny, ale tak podstawowych rzeczy, jak zrobienie strony w języku sąsiada, ignorują.
„Bractwo Księstwa Cieszyńskego” – przyznam się, że nie znam tej organizacji, jednak była ona wymieniona między odnośnikami na forum, do których mnie odesłałeś. Nie chcę się nijak specjalnie czepiać tej organizacji, gdyż jak napisałem, znam ją jedynie z owej strony internetowej, jednak z tekstów na stronie BKC odczuwalna jest tęsknota do „starych czasów” (przed podziałem Śląska) i to mi trochę przeszkadza. A co do szaty graficznej i kontaktów w świecie rzeczywistym – owszem masz rację, jednak dobra strona internetowa może na nasze atrakcyjne tereny, przyciągnąć turystów, bo pewnie się zgodzisz, że Śląsk zarówno po czeskiej, jak i polskiej stronie ma wiele do zaoferowania.
„Jesteśmy w Unii a za 3 miesiące wchodzimy w układ z Schengen – to jest poprawny kierunek!” – z tym akurat muszę się w 100% zgodzić. Doceniam, że napisałeś iż nie chodzi Ci o rewizję granic, bo osobiście mam takie odczucie, że u nas na Zaolziu są takie tendencje. Ja też uważam, że jedność regionu można osiągnąć nawet bez przesuwania granic, i tu się zgadzamy. Może nasze sposoby na osiągnięcie tej jedności się różnią, ale jestem pewny, że znaleźlibyśmy „wspólną drogę”.
„Chociaż Polacy darzą większą ciekawością tego co dzieje się w drugiej połowie miasta to jednak niczego to nie zmienia iż to tylko formalne zawiązywanie się.” – i właśnie w tym tkwi sedno sprawy. Ludzie nie wiedzą, co dzieje się u sąsiadów za Olzą, która jest nie tylko granicą na mapie, ale w dużej mierze także granicą mentalności czy chociażby owego marketingu, który nadrzucił Darek swoim felietonem. Pozwolę sobie jednak twierdzić, że w dużej mierze to „zainteresowanie” Polaków drugą połową miasta ogranicza się do wypadów na piwo czy pizze. Oczywiście jeśli chodzi o różne wspólne imprezy kulturalne (Kino czy Teatr Na Granicy itd. itp.), to chyba więcej Polaków zawita na seanse, przedstawienia czy imprezy po czeskiej stronie niż na odwrót, jednak według mnie jest to spowodowane tym, iż Czesi (przynajmniej ci na Zaolziu) nie są aż tak otwarci na kulturę, jak Polacy i z tego to wynika.
„Ja sugeruję zastratować współpracę młodzieżową ponad Olzą bo tu odmykają się inne perspektywy. Ale w czasach kiedy Zaolzianin nie czuje się być pewny w literackim będzie się odruchowo bronił takiej opcji. A szkoda to przewielka gdyż lek tam jest ukryty.” – trochę nie rozumiem tego zdania, chyba czuję się za mało pewny w literackim. Ale wskazałeś jeden zasadniczy problem. Wzajemne spotkania powinny się rozpocząć już na poziomie przedszkola czy przynajmniej szkoły podstawowej. Nie wiem, jak jest w Czeskim Cieszynie, ale ja nie pamiętam, by odbywały się na jakimkolwiek poziomie spotkania z rówieśnikami z Ojczyzny, ba nasze zaolziańskie polskie szkoły izolują się nawet od kontaktów ze szkołami czeskimi. Moja wioska współpracuje np. z gminą Lubomia, ale wzajemne spotkania ograniczają się do oficjalnych delegacji liczących kilku członków czy występu naszego zespołu pieśni i tańca, którzy przyjeżdżają na gminne czy szkolne imprezy. Nie wiem jak wygląda współpraca innych gmin, ale nie rozumiem, dlaczego imprezy nie są propagowane w gminach partnerskich. Dlaczego już od najmłodszych lat nie są pielęgnowane przyjaźnie między młodzieżą z gmin partnerskich. Może brzmi to, jak powrót do starych czasów, ale nie wszystkie pomysły starego systemu były złe. Z resztą sama UE wspiera podobne projekty współpracy. Ale to już temat na zupełnie inną dyskusję, chociaż wszystko jest ze sobą powiązane.
…i jeszcze parę słów w sprawie “reklamowania” imprez. Owo wykorzystanie nowoczesnych środków komunikacji medialnej jest potrzebne nie tylko dlatego, aby uwidocznić naszą mniejszość Zaolziańską, ale także całe województwo morawsko-śląskie i dzięki temu uatrakcyjnić turystycznie ten region. Bo Republika Czeska, to przecież nie tylko Praga… no, ale podobnie jak u poprzedniego tematu, daje się we znaki mója megalomania i może zbytnio odbiegam od pierwotnego tematu.
2 Darek : dobra, teraz w punktach :)
– tak się składa, że niedawno pomagałem przygotowywać serwer internetowy dla jednego czeskiego województwa. Unijne pieniądze, transgraniczna współpraca. Podobne projekty mogłyby powstać tutaj, po prostu dla wsparcia ruchu turystycznego i pokazania tego, co w regionie najlepsze. Tutejsi ludzie mają jednak dziwny kompleks, sami często twierdzą, że tu nudno i niczego tu nie ma. A tu samo opisanie różnorodności kulturowej regionu (oczywiście przy współpracy obu zainteresowanych stron) wartałoby umieścić na osobnej stronie.
– Prawdę powiedziawszy nie dziwota, że Polacy nie przychodzą do Czeskiego Cieszyna. W porównaniu z zabytkowym Cieszynem, który tętni życiem kulturalnym, Č.Těšín to betonowa klatka. Ale sprawy ulegają poprawie, czeska część pięknieje, powstają nowe lokale, przy trosze chęci z polskiej strony może coś się ruszy. Wystarczy przypomnieć Kino na granicy – w tym roku zjechały się setki studentów z głębi Polski, którzy – jak wynikało z wywiadów – byli zafascynowani i zachwyceni tym miastem “rozerwanym” na pół.
– w związku z powyższym muszę też przyklasnąć Twoim wypowiedziom odnośnie współpracy młodzieżowej. Nie wiem, czemu Czesilowi nie podoba się ta współpraca transgraniczna. Czy któraś strona miałaby się zbrukać??? Nie rozumiem. Więcej “siostrzanych” wiosek, miast, szkół i przedszkoli! Niech Zaolziańskie szkoły zacieśniają współpracę z polskimi i czeskimi.
– Aktualnie mamy do czynienia z niżem demograficznym i musimy się jakoś ratować. W gimnazjum polskim rok od roku coraz mniej uczniów. Niedawno rozmawiałem z nauczycielkami i powiedziały mi, że jakiś czas temu pojawił się pomysł, ale na razie nie ma chyba energii do jego realizacji – otóż może z gimnazjum udałoby się zrobić szkołę językową, rozreklamować ją wśród Czechów jako szkołę przygotowawczą do studiów polonistyki. Moim zdaniem pomysł jest świetny – w związku z naszą sytuacją jesteśmy przecież predestynowani do tworzenia pomostów.
Darkus…..
….,,jednak z tekstów na stronie BKC odczuwalna jest tęsknota do „starych czasów” (przed podziałem Śląska) i to mi trochę przeszkadza,,.
Ale właśnie o to chodzi by zmierzać w stan przedpodziałowy. Ma się rozumieć iż to pewna idea na horyzoncie która jednak będzie pachniała świeżością a nie utęsknieniem za zmitologizowaną Austrią.
Chodzi mi o nową jakość jednolitego regionu.
Moje wyobrażenia szkicują świat w którym widzę pary małżeńskie/partnerstwa lewo-prawobrzeżne.
Zauważ ile możemy zyskać tzn. obie strony.
My gloryfikujemy folklor który tam wymiera a który za pośrednictwem anonimowej Unii będzie coraz bardziej motywował do odkurzania tego co oznaczało ,,niższość społeczną,,. Mam wrażenie że gwara tudzież korzenie po drugiej stronie zyskują coraz bardziej na popularności.
Oni zaś nam przecedzą gwarę która łatana jest w razie nie znalezienia odpowiednika gwarowego czechizmem aczkolwiek zgwarowanym to jednak nie ulega wątpliwości iż to niezalecany kierunek.
A zatem język regionalny znalazłby za pośrednictwem tych dwóch przeciwstawnych sił nowy połysk.
Z jednej strony oczyszczony o zbędne czechizmy z drugiej zaś o polonizmy. Wytworzy się równowaga przynajmniej językowa.
Ale to dotyczy wyłącznie tych osób które uważają regionalizm za coś istotnego coś co warto mieć i pielęgnować itp. A oni sami nie podołają nawet wtedy kiedy będą chcieli. My możemy wysłać impuls który może nastartować coś kreatywnego.
Przecież to śliczna wizja w której język regionalny odzyskuje swoje dominujące miejsce.
Są też inne aspekty które rodzą korzyść.
Otóż odpadłyby małżeństwa mieszane które na dłuższą metę przynosić będą negatywa. Dlatego cieszy mnie kiedy Darek aczkolwiek /jeśli się nie mylę/ swą kobietę ściągnął aż z GŚ to jednak lepiej z Katowic niż z Łodzi :-)
Owszem najlepiej ażeby Sikora z Ropicy miał za żonę ,,Zwyrtkule,, z Cisownicy ale do tego trzeba chęci z obu stron. Jeżli chęci takowych nie będzie nie będzie też zrastania podzielonego regionu. Zawsze będzie tylko formalnym w realich niczym nie podpartym zjednoczeniem.
No tak…. ale to okropnie ambitny plan który napotyka szereg przeszkód. Głównym jest tu bariera językowa czyli wspominana przezemnie obcość literackiej polszczyzny a bez niej nie stety nie nawiążemy równoważnych kontaktów.
Też świadomość a raczej przekonanie o tym iż Polska dla Zaolziaka to obcy kraj tylko utrudnia współpracę.
No cóż obszerny temat który raczej nie może liczyć na masowość a może się mylę? W każdym bądź razie siedzenie przez następne dekady na tzw. Zaolziu i nic nie czynienie nam w niczym nie pomoże. Hmmmmm…. może to i wygodne ale bez kolorowych perspektyw.
,,byli zafascynowani i zachwyceni tym miastem “rozerwanym” na pół.,,
No pięknie ale jak to się przekłada na naszą korzyść? Co z tego że region będzie odwiedzany przez turystów-pieniądze popłyną? Taaak popłyną no i?
Przecież nie chodzi nam o biznes prawda? Tzn. pieniądze się przydadzą to poniekąd oczywiste ale zarazem nie zatrzymią asymilację.
to czesil : podkreslalem to juz kilka razy w naszych dyskusjach – wedlug mnie “oczyszczanie” gwary niewiele da, bo decyzja musi wyjsc od ludzi i byc przyjeta chetnie, nie jako przymus, cos, czego musza sie nauczyc …
Zainteresowanie turystow oprocz pieniedzy przyniesie jeszcze jedna korzysc trudna do przecenienia – wielu ludzi zauwazy, ze skoro tylu ludzi przyjezdza i zachwyca sie, to cos musi byc ciekawego w tym regionie, zaczna byc z niego dumni i zaczna sie nim chwalic. Na razie jest raczej odwrotnie, postrzegamy Zaolzie jako nasze male podworko, dla “naszych”, gdzie nie ma w sumie nic ciekawego …
Ale ja zauważyłem przynajmniej w Cieszynie że od momentu kiedy były dyrektor Szarowski zatrudnił nauczycielki z Polski to poziom polszczyzny podskoczył-na efekty należy jeszcze zaczekać ale już teraz kiedy mijam się z polską rodziną i ukradkiem podsłuchuję ich rozmowy to słyszę jak dzieciaki w granicach 10 lat rozmawiają oczywiście gwarą ale jednak z wyraźnymi wpływami literackiego.
A więc proces ten wcale nie musi być agresywny czy natarczywy.
Uważam że Szarowski doskonale wiedział co polskimi nauczycielkami osiągnie i to mi się bardzo podoba.
Nie obawiam się o życie gwary bo ona ma bardzo głębokie fundamenty za to litercki brakuje nam jak soli.
Gdby nadal trwała komuna i wisiałyby szlabany na mostach to może i literacki byłby nam do niczego ale tak już nie jest i należy z tym coś zrobić inaczej będziemy tylko niemymi Polakami.
Hmmmm….z tą dumą masz rację tu możnaby coś podreperować i też zyskać ale znów to ,,ale,, nie wiem czy to się automatycznie przekłada na zachowanie naszego bytu?
No bo widzisz Czesi też mogą wytworzyć atrakcyjny klimat który będzie przyciągał/przeciągał.
Trudna sprawa….. mnie się wydaje że cokolwiek by się działo to i tak nie ma takiej mikstury która by coś wyleczyła.
Zgadzam sie z ostatnim zdaniem – w tym sensie, ze nikt tej mikstury nie zna, wiec trzeba probowac roznych sposobow. W danej sytuacji po prostu nie ma glupich pomyslow. Pojedyncza inicjatywa (a juz w ogole nie kierowana odgornie) nic nie pomoze. Na wynik zlozyc sie moze wiele elementow.
Cześć Darek,
przepraszam, że reaguję z takim opóźnieniem, ale nie było mnie teraz długo na Zaolziu:) Narazie zareaguję tylko na Twój artykuł, żeby zareagować na komentarze potrzeba mi więcej czasu:)
Zgadzam się z Tobą kompletnie, co do “naszej” nieumiejętności zaprezentowania swojej działalności (samopropagacji). Jako człowiek żyjący na co dzień z komputerem (często też w nocy:)) dostrzegam głównie kompletnego braku takich informacji w Internecie. Są wyjątki, ale nieliczne.
Dlatego od dłuższego czasu zastanawiam się nad stworzeniem zaolziańskiego portalu informacyjnego, który służyłby przede wszystkim do dzielenia się informacjami na temat, co kiedy i gdzie się dzieje (po obu stronach Olzy). Słowo dzielenie się jest w tym wypadku szczególnie ważne, bo nie chcę żeby portal był prowadzony wyłącznie przez jakąś grupę wtajemniczonych, lecz by każdy zainteresowany mógł włączyć się w jego działalność.
Narazie mam tylko ideę, szczegóły projektu muszę jeszcze trochę bardziej sprecyzować. Dlatego będę się go teraz starał dokładnie przedyskutować z ludźmi, którzy interesują się sprawą Zaolzia i których chciałbym zaangażować do realizacji projektu. Mam nadzieję, że już w przyszłym tygodniu uda mi się wysłać tym ludziom maila. Sprawdzaj więc swoją skrzynkę;)
Milo czytac tak “grzeczna” dyskusje na poziomie. Po dlugim czasie widze osoby, ktore potrafia razem z soba rozmawiac, a nie tylko oskarzac i oburzac sie. Zgadzam sie z powyzszym artykulem Darka, jak rowniez ciekawymi komentarzami. Reklama i propagacja “naszych” imprez ma wiele do zyczenia, jednak problem czesto tkwi nie w tym, ze dzialacze nie wiedza jak propagowac imprezy, jakie mozliwosci daje interenet itp. lecz w samotnej realizacji , wprowadzanie roznych pomyslow, idei itd. w zycie. Wiele osob,w roznych organizacjach, dziala w swym wolnym czasie, mowiac przestarzale, w czynie spolecznym i nie ma czasu na pelne zaangazowanie sie w organizacje danej imprezy. Pisano tu o projektach unijnych i ich zdobywaniu. To prawda, ze to swietnie zrodlo pieniedzy na imprezy, tylko czy wiecie ile papierowania jest wokol takie projektu i ile czasu trzeba mu poswiecic? Pezetkaowiec wracajacy z szychty, idacy na zebranie swego kola, nie ma juz ochoty (czesto nawet zdolnosci) na wglebianie sie w “lekture” grantowych przepisow. Tutaj niestety nie wystarczy powiedziec tylko: “powinnismy miec” lub “nalezalo by zrobic”. A w tych strukturach, gdzie powinni byc do tego odpowiedni pracownicy (mam na mysli np. ZG PZKO), ktorzy pomagaliby w pisaniu projektow, takich ludzi brak.
W dzialalnosci mlodziezowej jest jeszcze trudniej. Zorganizowac dzisiaj mlodziezowa impreze na poziomie wymaga niezlego wysilku, samozaparcia i przede wszystkim finansow. Skad ma “mlody dzialacz” (utopista) znalezc o tak sobie np. 40 tys. na jakis festiwal czy cos podobnego. Kto mu je da? Zarzad Glowny PZKO? Watpie. Przeciez sami maja trudnosci w zdobywaniu funduszy a do tego nie maja w ogole zadnego planu co do rozwoju dzialalnosci mlodziezowej. Prosze ich zapytac jaka jest ich koncepcja w tej sprawie. Konkretow (wsparcia finansowego) brak. Mlodziez w szkole sredniej nie ma jeszcze wystarczajacych doswiadczen jezeli chodzi o prowadzenie organizacji, pisanie projektow, pozyskiwanie grantow chociazby gminnych (nie mowiac juz o wojewodzkich, ministerskich czy unijnych) a studenci na uniwersytetach nie maja juz tak duzo czasu zeby sie temu poswiecic. No bo tu trzeba cos zaplacic, tu chce sie gdzies pojechac, rodzicie pieniedzy nie daja, na wszystko trzeba zarobic czyli trzeba isc do pracy (brygady) a na takie inicjatywy pozostaje juz tylko chwila. Wtedy to mozna zorganizowac smazenie jajecznicy, wycieczke na Jaworowy z chlaniem na trasie czy jakas inna “howadowke”, ale nie festiwal czy impreze z ciekawym programem.
“Dzialalnosc spoleczna” w dzisiejszych czasach toczy nierowna walke na wolnym rynku. Dzis bardziej potrzebny jest zdolny menadzer, promotor, animator, itp. niz ofiarny dzialacz (mam na mysli najwyzsze struktury PZKO i innych organizacji, nie male kola miejscowe. Tam “dzialalnosc” w starym ujeciu tego slowa jest jak najbardziej potrzebna). Moim zdaniem najbardziej rozwiniety w tym kierunku jest Kongres Polakow.
Oczywiscie to tylko moje zdanie i mam nadzieje, ze sie z nim nie zgadzacie.