Założę się, że dla absolutnej większości czytelników PopArtu nazwa tego zespołu stanowi absolutne novum. Zresztą ja sam do niedawna nie kojarzyłem kapeli, dopóki nie stwierdziłem, że znam dużą część ich twórczości. Też ją znacie. Jak to możliwe?
Bardzo często atakuje mnie paskudny ćwiek w postaci zasłyszanego kawałka, którego absolutnie nie mogę odszukać – urywek melodii z reklamy, tła muzycznego z filmu lub serialu. I właśnie na płycie projektu Hybryd trafiłem na bursztynową komnatę – praktycznie z każdym kolejnym utworem płyty otwierały się przede mną nowe skojarzenia i przebłyski starych, zapomnianych ćwieków.
Hybrid to kapela, która istnieje już od ponad 10 lat, była porównywana do Massive Attack i Underworld, występowała jako support na trasie Moby’ego, nagrała cztery płyty – i pomimo tych osiągnięć nie udało jej się na stałe zagnieździć ani na parkietach tanecznych, ani w słuchawkach koneserów.
Pojedyncze kawałki rozpleniły się za to na szerokich polach podkultury, trafiając do telewizji, kin i stacji radiowych w formach tematów muzycznych, dżingli, ścieżek dźwiękowych do filmów i gier komputerowych itp.
Jakiś czas temu znajomy poprosił mnie o polecenie mu ciekawych kapel do słuchania w samochodzie – wtedy nie wiedziałem, co wybrać : połowa nagrań była zbyt spokojna, druga zbyt agresywna. Teraz już wiem – najnowsza płyta Hybrid to idealny podkład pod wrzucanie coraz wyższych biegów na autostradzie.
Twórczość kapeli charakteryzuje się bowiem specyficzną, kinematograficzną natarczywością, jaką znamy z wartkich filmów akcji. Utwory Hybrid pojawiły się w filmie X-Men:Origins, w niezliczonej ilości reklam, w grach komputerowych Metal Gear Solid i Need For Speed, a przede wszystkim w kultowych serialach : Top Gear i CSI:Kryminalne zagadki Nowego Jorku.
Myślę, że taki opis pomoże już określić grupę słuchaczy, którym może się podobać najnowszy krążek Hybrid. Pod względem muzycznym stanowi on połączenie masywnego podkładu chłodnej elektroniki (rozpięcie od Massive Attack do Prodigy) ze zdecydowanym, pełnym altem wokalistki oraz bogatymi aranżacjami orkiestry symfonicznej. Proste, tętniące rytmy bez żadnych udziwnień gnają przez cały czas do przodu – przerywane od czasu do czasu wolniejszymi, bardziej płynnymi utworami lub delikatnymi wejściami smyczków (na przykład zajeżdżające lekko „po wschodniemu” partie smyczkowe w utworze „Empire”, żywcem wyjętym z któregoś Matrixa). Utwory grubo przekraczają czasy radiowe i trwają po 5-6 minut, a więc album przecieknie przez odtwarzacz jak woda.
Oczywiście rozczarowany będzie każdy miłośnik ambitnych eksperymentów, słuchacz popowy nie wychwyci melodyjek, które mógłby sobie podśpiewywać pod prysznicem, ale … nie można mieć wszystkiego. „Disappear Here” to konsumpcyjny produkt – napój energetyczny, dopalacz do natężonej pracy lub przejażdżek samochodowych. No to jazda!
Warto spróbować : Empire, Can You Hear Me, Break My Soul