Recenzja : Mela Koteluk „Spadochron” (2012)

Może ktoś powie, że wyciągam stare pieczki, płyta „Spadochron” trafiła przecież na półki w ubiegłorocznym maju. Ze zdumieniem jednak stwierdziłem, że recenzja tego cacka nie ukazała się w żadnym zaolziańskim wydawnictwie – zanim więc ten rok wywietrzeje nam z głów (i ze słuchawek) szybkim rzutem na taśmę przedstawiam wam najciekawszą nową wokalistę 2012 r. n.e.

Króciutki życiorys. Mela Koteluk urodziła się w 1985 roku, śpiewała w chórkach Scorpions i Gaby Kulki, wygrywała tu i ówdzie konkursy śpiewacze, aż w końcu ktoś mądry ją zauważył i zamknął w studio. Owocem nagrań była właśnie płyta “Spadochron”, którą niniejszym bezczelnie wpycham w wasze odtwarzacze.

Dla niewprawnego ucha maniera wokalna Meli może przypominać głos Kasi Nosowskiej. Ale nie będę szpanował – sam dałem się oszukać, gdy po raz pierwszy usłyszałem w radio wstęp do utworu otwierającego płytę i uznałem go za nowy singiel Heya. Nie chodzi jednak o tanią kopię, młoda wokalistka dysponuje o wiele szerszym polem ekspresji, o czym przekonuje nas w innych kompozycjach – tytułowym “Spadochronie” czy “Niewidzialnej”. Lekka chrypka znakomicie współgra ze świetnie wyszkolonym głosem i chociaż Koteluk nie dysponuje wokalem o uniwersalnym zastosowaniu, to w tym kontekście, w tej stylizacji sprawdza się znakomicie. To ten rodzaj głosu, któremu ewentualne braki lub niedociągnięcia tylko dodają autentyzmu.

Płyta stoi na mocnych, żelbetonowych podstawach wyśmienitych kompozycji i ambitnych aranżacji. O ile przyzwyczaiłem się do wysokiego poziomu produkcji muzycznej nowych polskich wydawnictw, to sam surowy potencjał poszczególnych utworów był dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Już długo nie słyszałem płyty tak hitowej, w dobrym znaczeniu tego słowa. Być może z wyjątkiem ostatniej, trochę zbędnej “In The Meantime” i ukulelowego przerywnika „Stale płynne”, wszystkie utwory płyty są mocnymi kandydatami do singla radiowego. Naprawdę nie zazdroszczę temu, kto musiał z nich wybierać.

Do silnych momentów nagrania należy przede wszystkim post-rockowa ballada “Dlaczego drzewa nic nie mówią”, pozytywnie naładowane kawałki „Spadochron”, „Melodia ulotna” lub “Działać bez działania”. W utworze „Nie zasypiaj” Koteluk dołącza do grona polskich wokalistek składających trybut brytyjskim wokalistkom typu Kate Bush.


Słabym ogniwem płyty są tylko teksty, chyba jedyna dziedzina, w które talent Koteluk poważnie ustępuje zdolnościom wspomnianej już Kasi Nosowskiej czy Marii Peszek. Niektóre melodie dosłownie kaleczy niedopracowany rytm i akcenty, treść wypełniają czasami Coelhowskie truizmy i dziwna wata słowna na poziomie – nie przymierzając – Comy. Ale nic to, dziewczę jest młode, wyrobi się. Wybaczam, bo cała reszta gra i śpiewa.

„Spadochron” to chyba najświeższe, najbardziej rześkie nagranie, jakie w ubiegłym roku pojawiło się na rynku polskiego popu. Nowy głos nadwiślańskiej sceny przedstawił dojrzały, zrównoważony album, który wprawdzie nie eksperymentuje, ale też nie rezygnuje z wielkich ambicji. Z dziką radością będę śledził dalsze jej losy, na razie płyta regularnie i bezlitośnie dręczy moje głośniki. Kto ma uszy, niechaj słucha.

 Posłuchaj, jeśli lubisz : Kasię Nosowską, Kate Bush, Monikę Brodkę,

Warto zacząć od: „Dlaczego drzewa nic nie mówią”, „Melodia ulotna”, „Niewidzialna”