Felieton 213 – Urna dla masochistów

I po wyborach. To, co miało być krokiem w przyszłość, skończyło się wstydliwym wdepnięciem w muł najgorszych wspomnień lat 90. Czesi znowu wybrali sobie takiego prezydenta, na jakiego zasłużyli.

Miloš_Zeman,_Brno,_2008_(4)

Nowy czeski prezydent. Zródło : Wikimedia Commons

Wielu politologów zauważyło, jak żałośnie nierzeczowy był finał biegu na Zamek Praski. I rzeczywiście – debaty kandydatów miały daleko do błyskotliwych pojedynków retorycznych, do starć intelektu i dowcipu. Gdzieś po drodze z kampanii wyparowały wszelkie wizje, plany, perspektywy, aż w końcu nie zostało nic, tylko puste slogany, wyciąganie brudów i PR-owy cyrk. Rozumiem, że w Czechach prezydenci mają bardzo ograniczone kompetencje, ale mimo wszystko spodziewałem się większych konkretów. Koncerty i kiełbasa wyborcza to stanowczo za mało.

Nie ma co ukrywać, jestem bardzo rozczarowany i – podobnie jak wielu innych ludzi – uważam wynik wyborów za zmarnowaną szansę. Od początku twierdziłem, że Miloš Zeman jest najgorszym możliwym kandydatem i byłem gotów oddać głos na prawie każdego przeciwnika, który stanąłby z nim w szranki w drugiej turze. Wydawało mi się, że prezydent ma być przedstawicielem narodu, a nie jego karykaturą. To, że cała impreza zakończyła się tak, a nie inaczej, uważam za osobliwy przejaw masochizmu. „Tak, byłem bardzo, bardzo niedobrym wyborcą. Ukarz mnie!”

Jeszcze długo będziemy czuli smrodek tej kampanii – i to nie tylko dlatego, że kolejny polityk pokazał, jak łatwo jest zbijać punkty wyborcze odwołując się do najprymitywniejszych instynktów, do zawiści i nacjonalizmu. To po prostu musiało się skończyć w ten sposób, skoro Czesi wybierali między arystokratą z piętnem obcokrajowca, a archetypem swojskiego, pantagruelicznego wujaszka ze wsi. Wprawdzie wszyscy wiemy, że wuj znowu narobi wstydu, podeżre golonkę i będzie opowiadał przy dzieciach sprośne dowcipy, ale i tak go zaprosimy. Bo jest nasz.

Ale nic to, staram się patrzeć na sytuację z lepszej strony. Bez względu na wynik możemy się cieszyć, że Hradczany przestaną być w końcu symbolem europaranoi. A co do reszty – w ciągu ostatnich dziesięciu lat nauczyłem się żyć z prezydentem, którego nie potrafiłem szanować. Przeżyję i kolejnych pięć.

2 Comments

  • Panie Darku, Panie Darku!
    Felieton jest formą dla wyrażania poglądów subjektywnych autora, co do tego nie ma dwu zdań, ale retoryka tego tutaj akurat przypomina mi słynny artykuł Jerzego Urbana, który ukazał się przed którymś tam z kolei przyjazdem JP II do Polski. Parafrazuję niektóre zwroty: “nie rób z siebie widowiska grozy… nażryj się kawioru…” Kloaczna frazeologia płynąca prosto z serca przepojonego szczerą nienawiścią i bezgranicznym poczuciem własnej wyższości. Można jeszcze zrozumieć Urbana, dinozaura dawnej walki klasowej. Ale u człowieka światłego wiara w to, iż w systemie wolnej gry sił politycznych są politycy “dobrzy” i “źli”, świadczy o bezgranicznej naiwności życiowej. Tak przekazuję to moim synom. Panu, oczywiście, nie mogę prawić morałów.

    • Panie Andrzeju,
      trudno mi w jakikolwiek sposób zareagować, a więc po prostu powtórzę to, co Pan napisał – felieton nie jest analizą politologiczną. Zobaczyłem knura, rzuciłem obornikiem. Klaszcz albo gwiżdż, czytelniku.
      Co do reszty – każdy, kto wkłada swój głos do urny wyborczej, jest w pewnym sensie idealistą, który mimo wszystko wierzy w to, że są politycy dobrzy i źli.