Nie lubię pisać felietonów o felietonach, ale opublikowana niedawno krytyka Krzysztofa Kołka (którego kocham jak brata, a więc mimo wszystko będzie żył) skłoniła mnie do tego, aby poświęcić trochę tuszu na sprostowanie przynajmniej jednego z kilku zarzutów, które pojawiły się w liście do redakcji. Und so – dlaczego piszę o chomikach i nie przędę kolejnych analiz zaolziańskiej tożsamości?
Właśnie dzięciolę 221. felieton, w ciągu tej długiej dekady co najmniej kilkanaście tekstów poświęciłem rozgrzebywaniu kwestii tożsamościowych. Już dawno temu postawiłem sobie pytanie – ileż można? W którym momencie operacja staje się sekcją zwłok?
Dobrym przykładem z naszego podwórka jest chociażby scena literacka. Od dobrych kilkunastu lat ilość badaczy literatury zaolziańskiej znacząco przewyższa liczbę aktywnych poetów i literatów. Smutnym signum temporis jest zresztą to, że – jak się ostatnio dowiedziałem – nadal figuruję na liście “młodych zaolziańskich poetów”. Co z tego, że jestem przeszło trzydziestoletnim koniem, mieszkam po drugiej stronie Olzy, a pierwszy i ostatni zbiorek wydałem na początku tysiąclecia? Choćbym w życiu nie napisał już ani jednej linijki, to pewnie do wczesnego wieku emerytalnego pozostanę młodym, perspektywicznym twórcą. Co za przerażająca wizja przyszłości dla Marty Różańskiej i innych naszych (naprawdę) młodych poetów.
W moim szaleństwie jest więc metoda. Całkowicie świadomie i chętnie przeszczepiam na nasz grunt często dosyć spolaryzowane polemiki z polskich i czeskich kręgów. Nie tylko dlatego, że takie tematy żywo mnie interesują i ta nisza mi pasi, ale ponieważ szczerze uważam, że odrobina fermentu na pewno nam nie zaszkodzi. A może i pomoże.
Chyba ponownie odzywa się też we mnie ten etnologiczny sceptycyzm – badania społeczności przeprowadzane przez jej członków z reguły przynoszą najgorsze wyniki. Niech więc fachowo analizują nas osoby „nie stela”, naszą największą siłą może być z kolei niepowtarzalna możliwość kombinowania tego, co dostaliśmy w genach od mamy Polki z tym, co dało nam wychowanie u macochy Czeszki.
Zaś co do przysłowiowych chomików, to o nich będę pisał tak długo, dopóki takie tematy będą mnie interesowały albo dopóki naczelny nie stwierdzi, że temat gryzoni jest niezgodny z polityką redakcji. A wtedy wyciągnę skrzętnie schowaną wizytówkę z prestiżowego magazynu “Hamsters Monthly” i umówię się na rozmowę kwalifikacyjną. To będzie kolejny, wspaniały kamień milowy w karierze młodego, perspektywicznego, zaolziańskiego żurnalisty.
Darku, bardzo dziękuję za reakcję. Mam nadzieję, że moglibyśmy się zgodzić co do tego, że mimo różnic gramy jednak w tym samym teamie im. zaolziańskiej Modernizacji, choć być może na innych pozycjach :-)
Dla niewtajemniczonych pozwalam sobie wkleić wspomniany list do redakcji “GL”.
“Nie jestem regularnym czytelnikiem „Głosu Ludu“, moją uwagę zwróciła jednak dyskusja, jaka przetoczyła się na łamach gazety oraz w sieci w związku z ostatnimi felietonami Darka Jedzoka. W dyskusji szafuje się rozmaitymi etykietami, brak natomiast głębszego namysłu nad źródłem powracających kontrowersji, do którego zresztą ironiczna powierzchowność tekstów Darka sama nie bardzo zachęca. Nie podzielam zgoła żadnej z opinii obecnych w polskich środowiskach prawicowych, które Darek Jedzok w swych tekstach wyśmiewa i stygmatyzuje jako niedostatecznie oświecone. Jednocześnie nie podzielam gazetowo-facebookowego przyklaskiwania naszemu felietoniście, który dzięki nierzadko brutalnym dystynkcjom społecznym, a czasem skrzętnie przemycanym inwektywom rzucanym w stronę konserwatywnych poglądów, musiał już sobie zaskarbić miano niekoronowanego króla zaolziańskich postępowców. Warto zobaczyć, czy aby król nie jest nagi, a w lepszym wypadku, czy królem (jak w wielu innych sferach zaolziańskiego życia) nie został jednooki.
Popieram pluralizm opinii, będący ideałem sprawnie funkcjonującej nowoczesnej liberalnej demokracji. W imię tego właśnie pluralizmu pytam: czemu służy przeszczepianie specyficznie polskich wojen kulturowych i politycznych na zaolziański grunt, jak ma to miejsce w tekstach Darka? Mobilizacja do realnej bądź symbolicznej walki z polskim „ciemnogrodem” jedynie wzmaga zacietrzewienie i resentymenty tych, którzy słusznie bądź niesłusznie poczuli się wyszydzeni. Zamiast modernizować, wywołuje czysto reaktywny impuls konserwujący konflikt, a przez to – jak trafnie zauważył Grzegorz Gąsior w internetowym komentarzu do felietonu o żołnierzach wyklętych – pogłębia dwubiegunowość debaty. Tego typu walczący liberalizm wydaje mi się wyjątkowo mało tolerancyjny wobec innych opcji politycznych i ideowych wyborów. Co więcej, nie wnosi nic nowego w zaolziański kontekst kulturowo-społeczny. Żyjąc na skrzyżowaniu kultur, dysponujemy przecież nieomal wszystkimi liberalno-demokratycznymi zdobyczami jako społeczność wielonarodowa, wielowyznaniowa, umiarkowanie patriotyczna i preferująca wspólnotę regionalnych interesów ponad doraźnymi podziałami politycznymi.
Jedzoka ograniczanie się do ironizmu w celach politycznej interwencji budzi także pewien niedosyt, którego nie potrafi złagodzić usprawiedliwianie się gatunkową lekkością i kąśliwością felietonistycznej formy wypowiedzi. Od publicysty drukującego w gazecie Polaków w Republice Czeskiej można chyba oczekiwać bardziej odrębnego i specyficznego tonu, współbrzmiącego z lokalnością i wieloznacznością pogranicza. Tymczasem odnoszę wrażenie, że w przypadku niektórych felietonów Darka mamy do czynienia z importem gotowych ideowych kontrowersji, które każdy przeciętny czytelnik polskiej publicystyki potrafi w okamgnieniu zidentyfikować, a także zaszufladkować. Taka strategia być może zwiększa facebookową „klikalność” i liczbę odsłonięć prywatnych stron internetowych Darka Jedzoka, mam jednak wątpliwości, czy równie dobrze współgra z postulowaną (nie tylko chyba przeze mnie) rozsądną i nowoczesną polityką tożsamości skrojoną na miarę zaolziańskich potrzeb.
W tym sensie po części zgodzę się także z Marianem Siedlaczkiem, który protestując przy okazji felietonu Darka poświęconego niepokornym, jednocześnie zgłosił postulat podjęcia bardziej ambitnej próby ujęcia tematów i większego niuansowania opinii w odniesieniu do stricte polskich kwestii politycznych i kulturowych. Dziennikarskie dowalanie każdemu, kogo się nie lubi (a niektórym czytelnikom wypada przypomnieć, że Darek w swej publicystyce wymierza oświeceniowe ciosy nie tylko prawicowemu i religijnemu fanatyzmowi, lecz także lewicowemu i ekologicznemu oszołomstwu) jest zajęciem o tyleż wewnętrznie satysfakcjonującym, co przewidywalnym. Wypada zatem mieć nadzieję, że Darek Jedzok, nie chowając głowy w piasek felietonistycznej jednostronności, zaproponuje nam bardziej pogłębioną refleksję dotyczącą choćby kwestii tożsamości kulturowej naszej społeczności, a być może także problemów ogólnoeuropejskich czy nawet kosmologicznych. Do tej pory z pewnością doczekamy się kolejnego nabytku w bogatej kolekcji zwierzęcych felietonów poświęconych karpiom, gęsiom, delfinom i zmarłym chomikom, a także przykładów świętego oburzenia w imię dość wąsko rozumianej nowoczesności”.