Felieton 226 – Śmierć w Wenecji, kalectwo w Splicie

Redakcja zleciła mi napisanie wyluzowanego tekstu o letniej tematyce. Challenge accepted. Tematem dzisiejszego felietonu będą zgony na wakacjach.

danger

Sezon ogórkowy w czeskiej prasie ożywiły dwa śmiertelne wypadki turystów w Egipcie i w Indiach, czyli – jak ktoś złośliwie to określił – dwóch krajach, do których Czesi jeżdżą teraz na swoje „last minute”. W dyskusjach pod artykułami próżno było szukać wyrazów współczucia, większość komentarzy powtarzało mantrę „po co tam leźli”, ewentualnie „ja bym do tych brązowych nigdy nie jechał, nic ino się mordują, brudasy”. I ton dyskusji nie zmienił się ani trochę nawet wtedy, gdy kolejne informacje doniosły, że podejrzanym o zatrucie kobiety i dziecka w Hurghadzie jest sam ojciec rodziny, a o zabicie dziewczyny na plaży Goa oskarżono jej chłopaka. My już tam wiemy swoje.

Punkt  widzenia zależy jednak od punktu siedzenia. Nie mamy patentu na ksenofobię i płytkie stereotypy i nie uświadamiamy sobie, że obcokrajowcy nie przyjeżdżają do nas dokładnie z tych samych powodów, dla których my zamykamy się na naszych ogródkach działkowych. Niemiec WIE, że ukradną mu tutaj samochód w pięć minut po przejechaniu granicy państwowej. Francuz przypomni sobie o wiadomościach z bananowej republiki, w której ludzie masowo schodzą na zatrucie lewym alkoholem. Amerykanin jest bezpieczny, bo i tak nigdy tu nie trafi, szukając nas na mapie gdzieś w strefie Sahelu. Założę się też, że Polska do dzisiaj traci potencjalnych zachodnich turystów z powodu artykułów o piraniach w Wiśle i pumie na Śląsku.

Zapominamy o tym, że zaawansowany fajtłapa wcale nie musi jechać do Afganistanu albo slumsów Rio de Janeiro, ponieważ z łatwością zakończy życie doczesne w dowolnym miejscu globu. Może utonąć na spływie kajakowym na Wełtawie, może potknąć się i upaść twarzą na jeżowca w Chorwacji, może udusić się ostrężyną na wspomnianym ogródku działkowym. Oszczędność kosztów.

Po dodatkowym dopieszczeniu swojej paranoi możemy stwierdzić, że jesteśmy otoczeni przez śmiertelne niebezpieczeństwa – w Beskidach żyją żmije, w parku kleszcze a pod rynną osy, place zabaw najeżone są gwoździami z tężcem i strzykawkami z HIV-em. Sąsiedzi pewnie nie zaszczepili swojej chihuahuy przeciwko wściekliźnie. Zresztą w lecie co chwilę lecą z nieba jakieś deszcze meteorytów, a więc generalnie lepiej nie wychodzić z domu, tylko zaryglować drzwi, zaciągnąć żaluzje i poczytać.

Ale czy ja wiem … podobno to czytanie szkodzi na oczy.

 

Tekst ukazał się w miesięczniku Zwrot 7/2013